Los kobiety nazwanej w mediach Katarzyną, która była regularnie gwałcona przez zakonnika ujawnia mroki PiS-owskiej reformy „uzdrawiającej” system sądownictwa w Polsce. Sprawa jest wstrząsająca.
Chodzi o słynną sprawę, która swój pierwotny finał znalazła we wrześniu ubiegłego roku. Przerażające przeżycia Katarzyny, jak nazwały ją media, wstrząsnęły opinią publiczną w Polsce. Sąd przyznał jej wówczas 1 mln zł odszkodowania za krzywdy doznane ze strony księdza-pedofila i dożywotnią rentę w wysokości 800 zł. To jednak nie zakończyło procedury sadowej, gdyż strona kościelna wniosła o kasację. Nad wnioskiem tym pochyli się teraz Sąd Najwyższy.
Kasacja to nadzwyczajny środek odwoławczy od prawomocnego wyroku sądu drugiej instancji polegający na zaskarżeniu wyroku do Sądu Najwyższego. Jego rozstrzygnięcie w sprawie Katarzyny miało charakter zgoła przełomowy. Orzeczenie Sądu Najwyższego będzie wskazówką dla wszystkich sądów w Polsce. Utrwali interpretację prawa w zakresie tego czy kościół jako instytucja ponosi odpowiedzialność za poczynania swoich funkcjonariuszy czy też nie. W postępowaniu w sprawie Katarzyny po raz pierwszy sądy pierwszej i drugiej instancji zgodnie uznały, że polski kościół katolicki odpowiada za postępowanie swoich funkcjonariuszy, jeśli inkryminowane działania związane były z pełnioną przez nich funkcją. W przypadku Katarzyny rodzice powierzyli opiekę nad dziewczynką księdzu, działając w zaufaniu do Zakonu Chrystusowców i stanu zakonnego.
Jej historia jest wyjątkowo brutalna. Katarzyna, dziś 24-latka, miała 13 lat gdy została skrzywdzona przez kościelnego pedofila. Oprawcą był jej katecheta – ks. Roman B. Z doniesień medialnych (sprawę nagłośnił jako pierwszy Duży Format – magazyn reporterów Gazety Wyborczej, piórem Justyny Kopińskiej) wynika, że mężczyzna ten ostrożnie wytypował dziecko na swoją ofiarę. Ofiara założyła też stronę w sieciach społecznościowych, gdzie bardzo szczerze i odważnie opisuje swoje koszmarne przeżycia.
Wykorzystał jej szczególnie trudną sytuację domową. Udało mu się odizolować ją od rodziny.
Katarzyna została namówiona do opuszczenia domu rodzinnego przez Romana B. i zamieszkała w innym mieście. Przez kilkanaście miesięcy B. gwałcił ją, zmuszał do przyjmowania leków i środków odurzających, zastraszał, groził śmiercią, jeśli nie zachowa milczenia. Na domiar tego, gdy jego ofiara zaszła w ciążę, zmusił ją do aborcji.
– To nie była szkoła z internatem, tylko puste mieszkanie jego matki (…) Był silny, ważył sto kilogramów. Krzyczałam, błagałam, by przestał. (…) Zaczął zmuszać mnie do brania leków. (…) Byłam otępiała, senna. (…) W kolejnych dniach zaczął mnie bić, poniżać, groził, że mnie zabije. (…) Często zabierał mnie na plebanię w Stargardzie. Jedliśmy obiad z księżmi, a potem brał mnie do swojego pokoju. (…) Księża się nie dziwili, że śpię u niego – mówiła podczas procesu.
„Po takiej kąpieli mnie wycierał ręcznikiem i zaprowadzał do pokoju. Jeśli nie kąpał się tego dnia ze mną to szedł po mnie się kąpać i tak też było tego dnia. Podał leki i kazał się położyć do łóżka. Oprócz sutanny miał tylko kilka rzeczy. Bardzo mało. Praktycznie zawsze chodził w tym samym. Nigdy nie zapomnę niebieskiego polara. Miał go na sobie nawet w trakcie procesu karnego, kiedy go przywozili z więzienia. Był obleśny, ohydny. Miał ohydny zapach potu. Nigdy też nie zapomnę jego ohydnych krótkich włosów i skóry, która mu się zawsze na tej głowie łuszczyła i używał do mycia głowy szamponu dla dzieci. Kiedy wrócił tego wieczoru z łazienki powiedział że chce mnie nasmarować całą oliwką i też to zrobił, robił to bardzo często. Tak samo często gwałcił mnie różnymi przedmiotami” – można m. in. przeczytać na blogu Katarzyny na portalu społecznościowym Facebook.
Ks. Roman B. został w końcu aresztowany. Śledczy sprawdzili treści, jakie przechowywał na twardym dysku swojego osobistego komputera oraz korespondencję. Ujawniono wówczas mnóstwo treści zawierających dziecięcą pornografię oraz komunikację z dziećmi, które Roman B. także miał zamiar wykorzystać. Dowody nie pozostawiały wątpliwości – podczas procesu przyznał B. się do winy.
Sąd stwierdził expressis verbis, że Roman B. wykorzystywał dziecko w charakterze „seksualnej niewolnicy”.
Usłyszał wyrok ośmiu lat pozbawienia wolności. Obrońcy wnieśli o apelację. Sąd drugiej instancji był nieco łaskawszy i ostatecznie ksiądz B. po czterech latach opuścił zakład karny, otrzymał też czteroletni zakaz wykonywania zawodów związanych z nauczaniem dzieci. Podczas procesu i odsiadki czuł ponoć „wsparcie przełożonych”. Po odbyciu kary zamieszkał w zakonie i pozostał czynnym funkcjonariuszem kościelnym, odprawiał msze. Został zawieszony, a później wydalony ze stanu duchownego dopiero, gdy światło dzienne ujrzała wstrząsająca sprawa Katarzyny.
Kościół w Polsce oczywiście sprzeciwia się obarczaniu instytucji odpowiedzialnością za kryminalne działania księży i zakonników. Chodzi, mówiąc potocznie, o kasę. A precyzyjniej rzecz ujmując – żeby kościół nie płacił odszkodowań, lecz aby były one ewentualnie zasądzane od sprawców jako osób prywatnych. Ofiarom proponuje się czasem symboliczne kwoty w zamian za zrzeczenie się roszczeń. Takie stanowisko kościół katolicki prezentował faktycznie wszędzie tam, gdzie sprawy przestępstw seksualnych przeciwko dzieciom, których sprawcami byli księża, trafiały na wokandy. Dopiero zmiana stanowiska sądów i obciążanie odpowiedzialnością całego kościoła za te wstrząsające incydenty sprawiło, że sprawy rzadziej zamiatane są pod dywan, a Kościół w różnych państwach podejmuje mniej lub bardziej skuteczne działania przeciw pedofilii duchownych.
Niestety, niewykluczone, że nowy Sąd Najwyższy zrealizuje oczekiwania polskiego kościoła katolickiego w tej (i zapewne nie tylko) sprawie. Kasację w sprawie milionowego odszkodowania od zakonu na rzecz ofiary Romana B. rozpatrzy bowiem Sąd Najwyższy, w składzie którego będzie profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, były radca reprezentujący kościół wcześniej przeciw ofierze pedofilii oraz sędzia, która niedawno orzekła na rzecz parafii.
Każdy, kto twierdzi, iż taki skład SN zachowa elementarną bezstronność jest albo naiwniakiem, albo ignorantem, albo złym człowiekiem.
W tym kontekście warto zadać pytanie jak do tego doszło, że orzekać będzie właśnie taka klerykalnie zorientowana trójca. Dość dobrze tłumaczy to tygodnik Polityka.
„Pisowskie przepisy nie wprowadziły w Sądzie Najwyższym losowania spraw, ale co do zasady o ich przydziale decyduje kolejność alfabetyczna. W ten sposób wyznaczany jest sprawozdawca. W tym przypadku padło na Joannę Misztal-Konecką. Jest sędzią od 2007 r., powołaną przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I profesorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Czyli nie ma naukowego tytułu profesora, ale jest zatrudniona na stanowisku profesorskim w KUL (czy tak pozostanie, to zależy od władz uczelni). Po wylosowaniu sprawozdawcy prezes danej Izby – w przypadku Izby Cywilnej SN sędzia Dariusz Zawistowski – dobiera pozostałych sędziów. Stara się, żeby ci mianowani przez neo-KRS, ze względu na wątpliwości co do legalności ich wyboru, nie orzekali razem z sędziami powołanymi wcześniej. Dlatego w tej sprawie mamy skład w 100 proc. dobrozmianowy” – czytamy m. in. w tekście.
W składzie sędziowskim znajdzie się też Beata Janiszewska – osoba jednoznacznie związana z kościołem. Rozstrzygała sprawę na rzecz jednej z parafii, w której to chodziło o przyznanie własności z tytułu zasiedzenia. Nad sprawą pochyli się także niejaki Marcin Krajewski. Ów jako radca prawny reprezentował diecezję koszalińsko-kołobrzeską właśnie w sprawie, w której podsądnym był ksiądz-pedofil, a przedmiotem właśnie zadośćuczynienie dla ofiary.
„Jak oni mi ten wyrok skasują, to chyba umrę na oczach wszystkich wyborców PiS” – napisała na FB Katarzyna po tym jak ujawnione zostały informacje dotyczące składu sędziowskiego w SN.
Trudno o bardziej dobitny przykład ewidentnej szkodliwości „reformy” sądownictwa prowadzonej przez Prawo i Sprawiedliwość. Mamy jawny i oczywisty przykład przemodelowania całej architektury instytucji państwa w taki sposób, aby jej największymi beneficjentami mogli być najbardziej uprzywilejowani zwłaszcza, gdy popełniają bestialskie przestępstwa wobec najbardziej bezbronnych.
Nie sposób w tych okolicznościach nie przypomnieć, jak o sprawie Katarzyny wyrażała się prawica.
Najpełniej i najdobitniej chyba stanowisko stronników polskiego Kościoła katolickiego wyraził wówczas (w październiku 2018 r., kilka tygodni po wyroku sądu drugiej instancji) ekstremistyczny prawicowy facecjonista Stanisław Michalkiewicz najbardziej znany bodaj z tego, że sam śmieje się ze swoich dowcipów. Skomentował on sytuację – z jego punktu widzenia zapewne humorystycznie – takimi słowy:
„Wiele pań za mniejsze pieniądze spódniczki podciąga, a tu milion złotych i dożywotnia renta. Zleciłbym przebadanie sędzi przez konsylium weterynarzy. (…) Jestem pewien, że jedna panienka przez drugą będą sobie przypominać, jak to były molestowane (…). Miliona złotych to taka panienka jedna z drugą przez całe życie może nie zarobić, a tutaj za jednego sztosa. No to żadne kurwy nie są tak wynagradzane na całym świecie”.
Wyrok poznańskiego sądu określił jako „wyraz zidiocenia niezawisłych sądów”.
„Widać, że stopień zidiocenia niezawisłych sądów staje się niepokojący i gdyby to ode mnie zależało, to zleciłbym przebadanie pani sędzi Anny Łosik przez jakieś konsylium weterynarzy, ale to by nie wystarczyło, bo ten wyrok został zatwierdzony w apelacji. No to widać, że epidemia rozszerza się z prędkością płomienia. Jedno konsylium weterynarzy by chyba nie wystarczyło” – mówi w swoim cyklicznym wideofelietonie Michalkiewicz. Zapewne w jego mniemaniu skład Sądu Najwyższego, który będzie rozpatrywał kasację nie jest „zidiociały”. Okaże się wkrótce.
Dziś ulubieńcy Michalkiewicza – Konfederacja – mają swoje koło w Sejmie RP, a PiS nie ustaje w kadrowym i instytucjonalnym „uzdrawianiu” stanu sędziowskiego i systemu sprawiedliwości.