Wywiadowi Adama Strzembosza w „Gazecie Wyborczej” z 7 kwietnia nie poświęcono, według mnie, wystarczającej uwagi w opiniotwórczych mediach. Nestor polskich prawników, sędzia Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego jest osobą ważną, a jego poglądy odzwierciedlają zapewne opinie dużej części środowiska skupionego wokół tak poczytnego dziennika.
Prof. Strzembosz mówił w wywiadzie przede wszystkim o zagrożeniach, jakie dla środowiska sędziowskiego niesie ze sobą proponowana przez PiS reforma Krajowej Rady Sądownictwa. Argumentuje jasno i logicznie, zresztą od dawna jest jasne, że polityka partii Jarosława Kaczyńskiego rozbija trójpodział władzy, pozbawią sądy i prokuraturę niezależności i w efekcie niszczy demokrację. Reforma KRS, upolityczniająca to ciało poprzez wybieranie jej członków przez parlament, oznacza podporządkowanie Rady politykom z partii obecnie rządzącej razem z jej myśleniem, aparatem pojęciowym i fobiami, prezentowanymi codziennie przez polityków PiS.
Oto, co mówi o tym Adam Strzembosz: „Ci sędziowie, których Sejm wybierze do KRS nie będą szanowani przez ogół środowiska. Trudno szanować ludzi, którzy poszli na tak ewidentną współpracę z władzą. To współpraca agenturalna, można powiedzieć. Bo taki sędzia, który zgodzi się być wybrany przez organ polityczny, będzie w środowisku traktowany jako agent. (…) Przez nową KRS – niewiarygodną, dyspozycyjną, służalczą – nie wstydzę się tych słów (…)”.
To ważne słowa. Jak wspomniałem, nie mam wątpliwości co do szkodliwości działań PiS w polskim wymiarze sprawiedliwości. Jednak forma, w jakiej stary, zasłużony profesor próbuje przekonać do swoich racji, budzi sprzeciw i wstręt. Otóż prof. Strzembosz stosuje w swoich wypowiedziach najczystszej wody szantaż, na dodatek używa słownictwa, które do tej pory, jak mi się zdawało, jest zrośnięte z werbalną ornamentyką najbardziej paranoicznych polityków Prawa i Sprawiedliwości.
Jeżeli szacowny prawnik nie widzi innego sposobu argumentacji, jak tylko nazwanie potencjalnych przeciwników i oponentów politycznych „agentami” (a z wypowiedzi jasno wynika, że idzie o ten rodzaj tajnej działalności, który w zwykłych ludziach budzi moralny sprzeciw) i niedwuznacznie grozi, że sędziowie, którzy dadzą się wybrać przez Sejm, będą naznaczeni ostracyzmem, to kompromituje się dość wyraziście. To retoryka najbardziej fanatycznych przedstawicieli polskiej reakcji.
Nie mam zamiaru rozdzierać szat, że przedstawiciele tego samego, neoliberalnego obozu rządzącego Polską ostatnie 27 lat właśnie udowadniają, że nie różnią się w gruncie rzeczy od siebie niczym, kiedy chodzi o dorwanie się do władzy – i gotowi są używać w tym celu najniższych chwytów. Ale jestem na siebie nieco zły, że tak naiwnie dałem się podejść i uwierzyłem, że oponenci PiS-u są choć trochę inni.