Przez ostatnie dwa tygodnie poddawałem się kwarantannie. Nie sposób dłużej wytrzymać.
W materii Covid-19 niemal wszystkie reakcje, poza dającymi się na palcach dwóch rąk policzyć wyjątkami, przyprawiają mnie o chwilową niemoc. Nie jestem epidemiologiem, więc nie będę komentował decyzji o, że tak powiem, zamknięciu powszechnym z punktu widzenia jego zasadności pod tym kątem. Zakładam, że da się tę decyzję jakoś obronić, pomimo tego, że w 35-milionowej populacji odnaleziono dotychczas nieco ponad 150 nosicieli koronawirusa. Nie mogę jednak poznawczo i politycznie ogarnąć tego, jak chętnie do tańca według tych nowych rygorów zapisała się lewica.
Od początku bieżącego festiwalu w mediach społecznościowych z rosnącym zdumieniem trafiam na peany i laurki na cześć premiera i rządu. Wszyscy chwalą dobrą władzę, nie szczędzą jej żadnego pitu-pitu: przezorna, racjonalna, sprawna, inicjatywna, ach! Najpiękniejsza! Oczywiście, wszystko opatrzone biurokratycznym zastrzeżeniem, jak to na pewno ten czy ta rządu wprawdzie nie popierają, ale tak im się napisało. Obecna władza, choć niedobra, to jednak w sam raz na czas zarazy. To jakaś aberracja stalinowskich koncepcji „taktycznego sojuszu z postępową burżuazją”?
Strasznie łatwo poszło. Jednym susem Kaczyński, budujący na co dzień „faszystowską dyktaturę”, przeszedł, wraz z całym swoim obozem, na jasną stronę mocy. Nie zasłużyli sobie na to niczym.
Wszak nowe rygorystyczne porządki zostały zaprowadzone nie ze względu na jasność sytuacji, lecz dlatego, że funkcjonariusze władz i podległych jej instytucji nie mają zielonego pojęcia, ile rzeczywiście wystąpiło w nieustraszonym polskim narodzie zachorowań.
Ma się rozumieć, nie ma zaskoczenia, gdyż skądże miałby ktokolwiek tę wiedzę powziąć, skoro przeprowadza się śladowe ilości testów. Jakby tego było mało, jeszcze do niedawna rząd drapał się po głowie kalkulując, czy aby opłaca się zadrzeć z klerem i fundamentalistycznymi influencerami, i jednak nie wyjąć kościoła oraz masowych obrzędów religijnych spod prawa stanu wyjątkowego plus. Już wówczas Białoruś na ten przykład nakazała sprawdzanie na granicach temperatury ciała ją przekraczających.
Rząd nie ma żadnej orientacji co do stanu faktycznego, bo przez całe trzy dekady dumnego budowania „wolności i demokracji” prowadzono systematyczną destrukcję i skutecznie uczyniono państwo dysfunkcyjnym w takich, i bezużytecznym w innych okolicznościach. Gdzie indziej (Republika Korei, RFN, Japonia, że o krajach socjalistycznych – Wietnamie, Chinach i Kubie nie wspomnę) pojęcie o realnym stanie epidemiologicznego zagrożenia jest większe, gdyż było komu zająć się kryzysem. Trudno więc odmówić rządowi pewnej racji, jeśli chodzi o skalę i zakres podjętych obostrzeń, ale z pewnością nie należy powstrzymywać się od krytyki; PiS to nie tylko Janusze Rządzenia, to także Janusze Zarządzania Kryzysowego. Ruch, który wykonała władza, nie wynikał z jej racjonalności i przenikliwości, a z desperacji i chęci tyleż demonstracyjnego, co fałszywego ukazania obrazu własnej sprawczości. Ze wszystkich informacji i ocen wygłaszanych przez lekarzy wynika jednoznacznie, że epidemii zapobiegają przede wszystkim testy, obserwacja i leczenie chorych, tymczasem w Polsce rząd zasłania się tajemnicą państwową, gdy dziennikarze indagują o liczbę przeprowadzonych testów. Chciałoby się napisać, że to już nie państwo z kartonu, a z papieru toaletowego, ale to przecież nie jest możliwe, gdyż wszystek papier został wykupiony.
Niestety, opinia publiczna w Polsce (i nie tylko) okrutnie się zebździła na okoliczność epidemii. Obłąkanie, które chwyciło społeczeństwo i jego objawy w postaci kompulsywnego kupowania papieru toaletowego wyjaśnić można wyłącznie w kategoriach klinicznych. Nie ma ani jednej zawierającej choćby miligram racjonalności przesłanki do takich zachowań. Run na papier toaletowy i chusteczki to kolejny już dowodny przykład cywilizacyjnej katastrofy.
Społeczeństwo, które ostatnie swoje nadzieje na ochronę przed zarazą plasuje w celulozie o higienicznym przeznaczeniu, jest społeczeństwem upadłym.
Jeśli dodać do tego, że na jedno tupnięcie nogą przyjmuje postawę „ruki po szwam” i zamiast zadawać pytania podporządkowuje się władzy jak bite dziecko, obraz robi się naprawdę mroczny. Wszechogarniająca bezrefleksyjność wzbogacona o podniecenie jakoby listując publicznie tytuły obejrzanych seriali na platformie Netflix podczas „siedzenia na dupie”, przykładało się rękę do wielkiej sprawy, jest odrażająca dla natykających się nań i odzierająca z godności dla autorów takich wpisów. Tego typu michałki przetykane są zaś ciągnącymi się w nieskończoności nićmi wzajemnych pochwał za mycie rąk, a każda krytyczna uwaga traktowana jest jako obstrukcja koniecznych i zbawiennych działań władzy. Czekać tylko, jak wyrażających wątpliwości również w tej sprawie zaczną nazywać „ruskimi agentami”.
Zanim to jednak się stanie, tudzież zanim utrwali się to jako mądrość etapu – ja przerywam kwarantannę. Od dwóch tygodni nie napisałem o koronawirusie ani słowa, ale w obliczu takiego bałwochwalczego stosunku (zwłaszcza lewicy) do nowych porządków stanu wyjątkowego plus, przyjmuję, że to już ten moment, w którym przyzwoitemu człowiekowi nie wolno zachowywać milczenia, nawet jeśli jego głos wiele nie zmieni.
Od początku tego spektaklu musztrowania społeczeństwa wiedziałem, że nie wezmę w nim udziału. Gdy zaś zobaczyłem jak ochoczo, radośnie i po fajno-młodzieżowemu, z urzędowym luzem i polotem galopującego hipopotama wsparła ten porządek lewicowa – nazwijmy to – opinia publiczna, ledwo opanowałem frustrację.
Przewidywalne, ale wciąż rozczarowujące.
Odbierające sytuacji powagę, a mi smak codzienności wołania o „siedzenie na dupie” nie mogły mi przemówić do świadomości choćby z tego powodu. Poza tym – co najważniejsze – osobom dorosłym i przytomnym od razu wydać się muszą nieadekwatne, gdyż ci mają w życiu wiele różnych odpowiedzialności wymagających obsługi niezależnie od okoliczności. Z jakiegoś powodu polskie lewicowe środowiska postanowiły na dziwaczną i zupełnie nieuzasadnioną nadgorliwość, dalece przekraczającą obywatelską średnią. Dlaczego lewica uznała za stosowne w poczet tych swoich priorytetów wpisać teraz nadskakiwanie rządowi i wspólne z nim przywoływanie społeczeństwa do nowego porządku? Co z tego ma? Z pewnością nie zbije na tym żadnego politycznego kapitału, więc wnioskować trzeba, że chodzić może o pokrzepienie serc, czyli wzajemne dyscyplinowanie się do patologicznej kultury kółka środowiskowej adoracji. Jedni drugich mogą co i rusz chwalić i wspólnie cieszyć się z tego, że są grzecznymi dziećmi. Owszem, są. To jeden z naszych największych politycznych i moralnych problemów.
Ja jednak muszę się poruszać po mieście, podobnie jak większość społeczeństwa. Mam w swojej rodzinie dzieci, mam osoby ze specjalnymi potrzebami, mam w końcu starych rodziców. O ile pracować mogę rzeczywiście w zaciszu swojego domowego gabinetu przez większość czasu, o tyle pracy reprodukcyjnej wykonywać z tej lokalizacji nie sposób. Są w moim otoczeniu ludzie, których codzienne życie zależy ode mnie i tego co z nimi lub dla nich zrobię. Jak się zdaje, rozumieją to wszyscy i do akcji #ZostańWDomu podchodzą z przynależnym ludziom przytomnym poczuciem proporcji. Lewica jednak sięgnęła w tej sprawie po świętość ponadpapieską.
Tymczasem rząd nie robi niczego poza prężeniem się; to akurat tej władzy wychodzi najlepiej. Chwalenie go i okazywanie ostentacyjnego posłuszeństwa jest tyleż głupie, co naiwne.
Koronawirus przyszedł rychło w czas. Gdy już wyczerpało się ostatecznie paliwo smoleńskie, samograje w stylu żądań reparacji wojennych od RFN ledwo chwyciły, a kolejna fala plucia na Rosję po najnowszych historiograficznych wynurzeniach tamtejszej administracji nie utrwaliła się jako środek skutecznie dyscyplinujący masy, oto złowrogie – jak to się w Polsce mówi – „komunistyczne Chiny”, sprowadziły na świat epidemię, pandemię i armagedon. Dzięki temu Morawiecki może stroić się przemowami, zapewnieniami i wszelką erystyką z promptera w łaszki męża stanu, a stan można zmieniać twórczo rozwijając rządowe programy z serii „plus”. Teraz mamy więc coś co roboczo określić można jako stan wyjątkowy plus.
Jest to oczywiście nic innego jak manifestacja zadęcia, największego, na jakie władzę w takich okolicznościach stać; podobnie jak żałosna specustawa (jakie piękne słowo na kryzys!) napisana w trybie „to się potem zategesuje”, a procedowana w „dawaj, dawaj, nie gadaj”.
PiS nie tyle nadrabia formą, co w ogóle jedynie w formę inwestuje – teraz i zawsze. Nie dziwi więc, że z inicjatywy rządu nie stało się nic ważnego, co mogłoby naprawdę zapobiec jakiejś groźnej epidemii. Mamy ogólną bombastykę, którą dla wiarygodności przyobleczono w masowe zamknięcia wszystkiego co się dało i jakieś niedziałające infolinie. Nie mogło oczywiście zabraknąć i scenek rodzajowych, które pomogą rozhuśtać emocjonalnie masy. W miniony weekend na ten przykład, po pociągach relacji Berlin-Warszawa grasowali (po polskiej stronie) jacyś klauni ubrani w ciężkie kombinezony, wyglądający jakby wybierali się do strefy radioaktywnej; atoli uzbrojeni jedynie w termometry mierzyli pasażerom temperaturę.
Kim byli? Jaka służba ich przysłała? Co by zrobili z osobą, u której wykazano by na przykład 37,1 stopnia? Czy mają prawo taką osobę zatrzymać? Jeśli tak, to na podstawie jakiego przepisu? Co i kto ma obowiązek zapewnić takiej osobie? Czy, jeśli okaże się, że taka zatrzymana osoba po prostu jest przeziębiona i nie jest nosicielem koronawirusa, coś się zmienia?
Takich pytań można zadać jeszcze bardzo dużo. Nikt jednak tego nie robi.
Na koniec dodam jedynie, że jestem dumny ze swojej przynależności do kolektywu redakcyjnego Portalu STRAJK, który jako jedyne bodaj lewicowe medium, zrazu powziął zdrowy, naturalny dla każdego człowieka o takich politycznych inklinacjach, krytyczny stosunek do nowych wygibasów władzy i piórem prof. Moniki Płatek od razu zgłosił votum separatum.