Jest oczywiste, że Prawo i Sprawiedliwość nie bez powodu nazywane jest partią „socjalną”. Kilka prostych chwytów: 500+, godzinowa płaca minimalna, czy nowy program mieszkaniowy – sprawiają, że nie da się nie patrzeć na rządy Jarosława Kaczyńskiego bez pewnego niechętnego podziwu – zwłaszcza jeśli samemu pracowało się za mniej niż 12 zł, długo nie miało się ubezpieczenia czy za grube pieniądze wynajmowało się latami obskurny pokój z połamaną szafą a’la Gierek i kanapą z dziwną wypukłością w okolicy łopatek, dostrzega się ogromny potencjał tak prowadzonej polityki. Skrzydło liberalne w zasadzie nie ma na nią odpowiedzi, odwołując się wyłącznie do abstrakcyjnych wartości czy symboli, które – na szczęście czy niestety – nie zastąpią ciepłych butów na zimę, biurka dla dziecka czy pierwszych od lat porządnych wakacji. Polskie społeczeństwo stanowczo zbyt długo karmione było słowami o wolności zamiast chlebem i chyba zwyczajnie ma tego dość.
Mamy też do czynienia z pewną narracją – wypowiadaną czasem bardziej, a czasem mniej obraźliwym tonem – że ludzie, którzy nabrali się na PiS, to jacyś „wykluczeni”, „przegrani”, zasadniczo że jest to jakiś margines społeczeństwa, mniejszość która radzi sobie wyraźnie gorzej. Jest to oczywista nieprawda – pensja poniżej płacy minimalnej to nie jest żaden ewenement, urodzenie trzeciego dziecka realnie wiąże się z popadnięciem w ubóstwo, a mieszkanie w wielopokoleniowej rodzinie w M2 z kiszkowatą kuchnią to nie patologia, tylko norma. Osoby, które zyskają na prospołecznych reformach PiS (nie zapominajmy, że nie tylko takie partia rządząca ma w rękawie) to tak naprawdę najprawdziwsza „klasa średnia”, rozumiana jako ci, którym powodzi się średnio. Narracja o „wykluczonym elektoracie PiS” jest nieprawdziwa jeszcze z jednego powodu – Prawo i Sprawiedliwość grupy naprawdę głęboko wykluczone, poszkodowane i potrzebujące natychmiastowej pomocy, ma gdzieś.
Zacznijmy od 500+. Oto MRPiPS odrzuciło prośbę Adama Bodnara, żeby świadczeniem objąć też dzieci wychowujące się w domach dziecka. Z programu, obejmującego np. liczne potomstwo niezwykle zamożnego ministra Radziwiłła, wyłączono grupę, która tej pomocy najbardziej potrzebuje, która znajduje się w najtrudniejszej sytuacji. Podobny bezsensowny cios w stronę najbiedniejszych zadaje program mieszkaniowy. PiS chce wyciąć z ustawy o ochronie lokatorów zapis, według którego niektórym grupom (kobietom w ciąży, osobom niepełnosprawnym, przewlekle chorym, po 75. roku życia etc.) sąd nie może odmówić lokalu socjalnego. To nie koniec – od października zupełnie stanęły rozmowy pomiędzy rządem a kolejną grupą interesu, żyjącą w hańbiącej nędzy, czyli opiekun(k)ami osób niepełnosprawnych. O ile PO robiła w ich sprawie niewiele, o tyle PiS nie robi zupełnie nic.
Jakie w sumie będą oszczędności na wymierzaniu takich siarczystych policzków tym, których życie dostatecznie już sprało? W skali wszystkich wydatków rządu – minimalne. W 2014 roku w domach dziecka wychowywało się 13 tys. dzieci w całym kraju – roczny koszt objęcia ich świadczeniem to zaledwie 78 mln zł, czyli zaledwie 0,3 proc. całości wydatków na 500+. Ile można zaoszczędzić na substrandardowych lokalach socjalnych, w dodatku odejmując od tej kwoty koszty postępowań sądowych, które będą teraz trwały dłużej? Jasne jest, że nie, że to nie rachunek ekonomiczny każe PiS karać najsłabszych – zaspokajanie interesów tych, którzy stoją na drabinie trochę wyżej, jest znacznie bardziej kosztowne. Tak postępują prawicowe partie, nastawione na zdobywanie głosów klasy średniej. Kaczyński po prostu trochę lepiej niż Platforma rozumie, gdzie jest w Polsce ta „średnia”.