Site icon Portal informacyjny STRAJK

Żadnych paktów ze Schetyną

facebook.com

Strategia nieagresji wobec Platformy Obywatelskiej, pakt senacki i opowiadanie o odsuwaniu PiS-u od władzy jako sprawy nadrzędnej, to dla lewicy prosta droga w okolice progu wyborczego, nawet pięcioprocentowego.

Jeszcze przed powstaniem wspólnej listy SLD, Wiosny i Razem słyszeliśmy głosy dochodzące z okolic Platformy Obywatelskiej, wyrażające nadzieję, że Zandberg, Czarzasty i Biedroń się nie dogadają. Wypchnięcie Wiosny i przede wszystkim SLD z Koalicji Europejskiej było więc obliczone na powstanie co najmniej dwóch albo trzech list wyborczych na lewo od KO. Grzegorz Schetyna z pewnością zdaje sobie sprawę, że tylko z tej strony grozi mu niebezpieczeństwo. A ponieważ głównym celem lidera PO nie jest – jak to fałszywie  deklaruje – odsunięcie PiS od władzy – lecz bycie królem dżungli na opozycji, to po skonsolidowaniu lewicy, które nastąpiło zadziwiająco gładko i szybko, Schetyna sięgnął po czołowych działaczy i działaczki SLD i wsadził ich na swoje listy.

Stało się to zaraz po tym, gdy ‘’trzej tenorzy’’ zaproponowali Platformie Pakt Senacki, czyli niewystawianie przeciwko sobie kandydatów do Senatu. Chociaż pierwsza oferta w tej kwestii została zignorowana, Czarzasty i koledzy niedawno ją ponowili i najwyraźniej naiwnie sądzą, że wytargują kilku senatorów. A jak nie, to przynajmniej pobrudzą Schetynę, który odrzuci ich zaloty, ‘’pokazując prawdziwą twarz’’. Jest to działanie niepoważne. I kolejne pokazujące, że lewica ma być sympatyczną przystawką do obozu Grzegorza Schetyny.

Na łamach Krytyki Politycznej mogliśmy przeczytać komentarz Michała Sutowskiego o platformo-sldowskich transferach, lekceważący ten ruch. Sutowski stwierdza, że poza Katarzyną Piekarską straty są niewielkie. To prawda, ale jednak nie do końca. Bo o ile każdy nowy nabytek tzw. lewego skrzydła PO waży niewiele, to ich suma daje pewien polityczny efekt. Nie tylko czysto PR-owy (Piekarska, Wenderlich, Napieralski – czyli tzw. gęby medialne) czy ‘’strukturalny’’ (Nitkiewicz ze swoimi bydgoskimi strukturami czy Ferenc – na fruktodajnym  stanowisku prezydenckim). Są to politycy, którzy zawsze robili dobre wyniki. Szczególnie nie wspomniany przez Sutowskiego Riad Haidar, pediatra z Białej Podlaskiej, który ze względu na swój ogromny autorytet i lokalną rozpoznawalność, przynosił zawsze imponujące liczby głosów – co na ścianie wschodniej, gdzie prawica trzyma się mocno, jest wyjątkowo ważne. To był praktycznie pewny mandat lewicy na tym terenie, teraz zaś będzie pracować dla wielkiej koalicji.

Nie chodzi przecież o przesunięcie agendy Platformy Obywatelskiej na lewo, lecz zagospodarowanie tych przyszłych wyborców, którzy bać się będą nieprzekroczenia progu przez mniejsze ugrupowania. Narracja o niemarnowaniu głosu została już wielokrotnie przetestowana, a ostatnio jej ofiarą padła Wiosna Biedronia, ledwie przekraczająca próg wyborczy w wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Dlatego tym bardziej lewica nie może sobie pozwolić na nieodróżnialność od liberałów. Opowiadanie, że lewica i platforma to jedna wielka rodzina, że jedynym wrogiem jest PiS, sugerowanie że po wyborach wspólnie stworzą rząd to może dobra strategia, ale chyba tylko po to, żeby wsadzić 20-30 osób do sejmu. Lewicę stać by było na więcej, gdyby na czołowych miejscach znaleźli się działacze, co do których istnieje pewność, że nie przehandlują programu za udział we władzy i nie zafundują Polakom jakiegoś programu Rzońcy – nowego Balcerowicza, po którym to PiS czy jeszcze coś gorszego znowu wróci do władzy i będzie rządzić, tym razem ze 20 lat.

Jeśli zaś przyszła reprezentacja lewicy będzie się składać z liberałów różnej maści, to już samo słowo lewica będzie można porzucić jako skompromitowane na kolejną dekadę. I podziękować tym, którzy ten ruch uwiarygadniali dla osobistych korzyści.

Exit mobile version