W Monachium Mateusz Morawiecki składa kwiaty na grobie żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej, w Warszawie w radiu TOK FM występuje prezes spółki BGK Nieruchomości. Jedno i drugie wydarzenie znaczenie ma pierwszorzędne; to więcej niż jeden z wielu gestów symbolicznych, jakie zwyczajowo wykonują szefowie rządów, i więcej niż typowy wywiad, w którym specjalista od wolnego rynku objaśnia, jak on działa i dlaczego potrzeby przeciętnego człowieka są mniej ważne od interesów kapitału. W obu gestach dostaliśmy na talerzu, z brutalną miejscami szczerością, kwintesencję sensu i znaczenia flagowych projektów PiS-u.

W działaniu premiera zobaczyliśmy zwieńczenie prawicowej polityki historycznej, zbyt wąsko nazywanej dekomunizacją, w postaci formalnego, oficjalnego i entuzjastycznie nagłośnionego uczczenia hitlerowskich kolaborantów. Zdobywanie terenu poprzez manipulowanie pamięcią zbiorową, wstawianie zbrodniarzy pokroju „Burego” w miejsce bojowników o sprawiedliwość społeczną i sny o sojuszu z III Rzeszą znalazły swój logiczny finał.

Wywiad prezesa państwowej spółki wskazał z kolei istotę polityki „społecznej” rządu. Oznajmiono, że program Mieszkanie+ będzie mógł ruszyć z miejsca, bo kategoria najmu instytucjonalnego usunęła przykrą przeszkodę w postaci nadmiernych uprawnień lokatorów. PiS nie wdraża żadnego programu socjalnego, nie odchodzi wcale od wiary w to, że rynek wszystko ureguluje, mówił prezes Barszcz. Brutalnie uzmysławiając, że rząd z żelazną konsekwencją realizuje wytyczne wolnorynkowej propagandy czy też, jak kto woli, interesy kapitału przeciwko interesom ludzi: jakiekolwiek inwestycje będą mogły zostać zrealizowane wtedy i tylko wtedy, gdy mieszkańcy zgodzą się na eksmisje na bruk bez prawa do lokalu socjalnego. Wierząc przy tym, że tak być musi i że dzieje się tak dla ich dobra.

Można jeszcze uzupełnić te dwa gesty, oba już podparte konkretnymi rozwiązaniami prawnymi, gestem trzecim, który na sformalizowanie dopiero czeka. Mowa o prezentowanych w ostatnich tygodniach przymiarkach do zmian w Kodeksie Pracy. Jak słusznie wskazywał Łukasz Moll, mają one potencjał, by przekreślić wszystkie pozytywne konsekwencje wcześniejszych PiS-owskich zmian dotyczących płacy minimalnej czy zatrudniania na śmieciowych warunkach. I być może tak właśnie trzeba je rozumieć – nie jako korektę wcześniejszego kursu, który przez chwilę był korzystniejszy dla pracowników niż dla zatrudniających, ale jako zwieńczenie konsekwentnej polityki wobec rynku pracy, polegającej na wspieraniu wyzyskiwaczy w ich procederze, przy równoczesnym usypianiu różnymi metodami uwagi wyzyskiwanych. Nieprzypadkowo minister rodziny, pracy i polityki społecznej milczała, kiedy lewicowi lub lewicujący komentatorzy, czasem z niemałym rezonansem, wymieniali antyspołeczne skutki proponowanych zmian, ale natychmiast zabrała uspokajająco głos, gdy do jednego z pomysłów zgłosiła zastrzeżenia organizacja przedsiębiorców.

Nie mamy rządu „socjalnego” czy też „prospołecznego” nawet w cudzysłowie, nawet w wybranych aspektach czy z szeregiem zastrzeżeń. Rządzą nami ludzie, którzy przelicytowują wszystkich poprzedników i pod względem prawicowego fanatyzmu, i pod względem skutecznego wdrażania dyktowanych przezeń rozwiązań.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Ależ taką sama politykę propagandową uprawiają wszystkie państwa UE. Tylko rozłożenie akcentów w tej papce – trochę inne.
    Jednak jak wskazuje historia najnowsza – wygranym ZAWSZE jest wielki kapitał.
    Spożycie i pogłowie – rośnie nieomal wykładniczo.
    Rozpoczął się okres wojny o surowce.
    Propaganda ma usprawiedliwić ten fakt.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…