Łukasz Moll ubolewa nad tym, że twórcy „Superwizjera” TVN nie pozwolili się wypowiedzieć członkom Dumy i Nowoczesności. „Nie oddając głosu bohaterom reportażu tak naprawdę nic nie ujawniono”. Red. Moll chciałby, aby wybrzmiało, dlaczego ktoś mógłby uznać urodziny Adolfa Hitlera za warte upamiętnienia.
Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, aby to, co wielbiciele III Rzeszy mają do powiedzenia o swoich motywacjach, warte było ryzykowania precedensem wpuszczenia ich na ekrany telewizji o ogólnopolskim zasięgu. Tak, to jest ryzyko. Bo, jak słusznie zauważył jakiś głos w facebokowej dyskusji, członkowie Ku-Klux-Klanu też wystąpili w niejednym reportażu. Zobaczyliśmy galeryjkę miłych, ciepłych tradycjonalistów powtarzających komunały o tym, że są w porządku ziomkami, tylko czarni i Żydzi robią im zły PR. Tu zapewne byłoby podobnie. Zobaczylibyśmy jednego pryszczatego licealistę, jednego ojca dzieciom, jednego znawcę historii najnowszej w okularach na nosie. Miliony ludzi obejrzałyby materiał o tym, że „tak w ogóle można”. Że ktoś się tego nie wstydzi – ba! – dostał nawet swoją platformę w telewizyjnym Hyde Parku. Że to taka cecha być rasistą, tak jak lubić schabowe czy woleć góry od morza. I że można być przy tym szanowanym obywatelem – nauczycielem, kierowcą szkolnego autobusu, właścicielem firmy komputerowej. Stąd już tylko krok do zaakceptowania tego jako kolejnej narracji będącej tylko jedną z miliona dostępnych. Tak jak stało się z ruchami antyszczepionkowymi.
Myślę też, że jeżeli Łukasz Moll oczekiwał głębszej analizy socjologicznej, albo odkrycia jakiejś mitycznej „istoty” zjawiska, to nie uzyska ich akurat od bohaterów materiału TVN.
Domyślam się, czym mogli kierować się twórcy „Superwizjera”. Prawdopodobnie uznali, że jeżeli istnieje choćby najmniejsze ryzyko, że dziennikarz otworzy puszkę Pandory i niechcący uruchomi demona symetryzmu i niuansowania – to lepiej takiej wiwisekcji na antenie nie przeprowadzać. Jeżeli istnieje cień szansy, że widz przed ekranem zacznie empatyzować z bohaterem materiału, czczącym hitlerowski ołtarzyk, to lepiej zrezygnować z tego pogłębionego obrazka.
Bo to specyficzny punkt na mapie społecznej świadomości. To podwaliny jednej z największych zbrodni w dziejach świata. Doskonale też rozumiem i w pełni popieram punkt widzenia partii Razem, która odmawia dyskusji w studiu z gośćmi głoszącymi rasistowskie hasła. I nie chodzi tu o tabuizowanie. O tabuizowaniu mówić nie sposób, bo prowadzi się wciąż badania socjologiczne, a o przyczynach kryzysu wartości i wzrastaniu totalitaryzmów (zarówno tych z lat 30 XX w., jak i tych dzisiejszych) napisano mnóstwo stron.
I skłonna jestem zgodzić się z moim redakcyjnym kolegą Piotrem Nowakiem, że dziś neonazizm jest wspólnotowym symulakrem i rekonstrukcyjną formą zabawy w zakazany owoc, (wciągającą przy tym jak cholera, dodajmy), a nie buntem zrodzonym z przytłoczenia ekonomicznego. Dziś chwyta się go zupełnie inna grupa niż w ubiegłym wieku – niższa klasa średnia. I nie znajduje tu zastosowania proste stwierdzenie, że „źli liberałowie wyhodowali polski faszyzm”.
Ale tak jak z jakiegoś powodu „Mein Kampf” nie jest szkolną lekturą i nie leży w każdym empiku, tak – moim zdaniem – lepiej nie dopuszczać do równoprawnej publicznej dyskusji żadnego człowieka zafascynowanego największym zbrodniarzem w dziejach świata.
Wreszcie – i to jest w zasadzie nawet budujące – chłopcy z Dumy i Nowoczesności wcale nie palą się do wygłaszania przed kamerą swoich racji. Stosują raczej taktykę „Ja hailowałem? Skąd, to nie moja ręka!”. I dobrze, że wokół faszyzmu powstał klimat polowania na czarownice, bo to powinno być normą, zwłaszcza w narodzie tak przez faszyzm znękanym. Przerażające jest oczywiście, że przy tej okazji władza postanowiła ustawić sobie jeszcze jeden stosik – dla lewicy. Ale to już temat na oddzielną dyskusję.