Zdjęcie Bojana Stanisławskiego

Społeczeństwo obywatelskie doznało ponownego wzmożenia. Podobnie jak za okresu pierwotnej kijowszczyzny, tak i teraz dało to co najwyżej niewiele. Li tylko poziom klangoru wzniósł się znów pod same nozdrza Najwyższego. Środowiska opozycyjne dały kolejny popis własnej słabości w starciu w maszyną Prezesa Państwa.

Sprawą publiczną numer jeden minionego weekendu było brutalne zachowanie policji podczas przepychanek przed siedzibą parlamentu w Warszawie. Karierę zrobiło nazwisko Dawid Winiarski oraz głośnik tubowy – typowy artefakt, nadzwyczaj często spotykany w rękach demonstrantów. Ten pierwszy został pobity przez policję, a później, jak to zwykle bywa oskarżony o napaść na funkcjonariusza. Zaś tuba została wyrwana protestującemu, którego to później potraktowano ze standardową bezmyślną brutalnością. Oba te wydarzenia są kolejnym dowodnym przykładem na to, że polska policja nie umie radzić sobie w sytuacjach podwyższonych masowych emocji i że sama, popadając w niepewność, reaguje w najbardziej prymitywny dostępny jej sposób – pałą w łeb.

Przykre to i żałosne, ale też trudno nie zadać sobie pytania, czego dokładnie szumiący przy ul. Wiejskiej się spodziewali. A to dlatego, że od dobrej doby oni sami i ich akolici z obozu Zawodowych Demokratów i Praworządnistów nie robią niczego poza rzewnym płaczem w internecie i mediach, które nie lubią prezesa Kaczyńskiego. Gdy czytam lub słucham o „niesłychanej brutalności siepaczy reżimu” czy też „ostatecznym utrwaleniu dyktatury” robi mi się doprawdy gorzko na duszy, ale też wzbiera we mnie niezmierzony żal w stosunku do tej masy naiwniaków, którzy uwierzyli w wartości „europejskie” i „konstytucyjne” i pełni przekonania o obywatelskiej misji poszli kopać okołoparlamentarne barierki i wyśpiewywać ckliwe mieszczańskie jeremiady o wolnych sądach.

Tym razem obrzędowy rytuał obywatelsko-demokratyczny został nolens volens ubogacony o element złożenia ofiary z człowieka i przedmiotu. Dawid i tuba zostali ministrantom oświeconego kościoła zabrani i zaciągnięci, gdzieś, hen, w głąb ciemnogrodu. Byli przy tym obecni szatani ubrani w granatowe mundury.

Niestety, biedacy nie przewidzieli w swoich scenariuszach walki o ponowny triumf transformacji, że może po drodze wystąpić dolegliwość w postaci policyjnej przemocy. Dziś ją odkrywają. I pewnie niedługo znów odkryją, bo ich pamięć sięga wstecz co najwyżej kwadrans. Na ten przykład zapomnieli już na pewno jak ich sponiewierany przez reżim idol, Michael Jackson polskiej pierestrojki, były prezydent Lech Wałęsa, sugerował pałować związkowców demonstrujących wcale przecież nie tak dawno w tym samym miejscu. Zapomnieć tysięcy innych przykładów policyjnej przemocy, która towarzyszy nam od początku wolnej-do-niedawna-Polski, nawet nie mieli szans, bo jej nie zauważyli.

Bezkarność i przemoc ze strony państwa istnieje bowiem dla nich wyłącznie wówczas, gdy spotyka ich, a nie jakiegoś „roszczeniowego robola”, albo inną „patologię, którą trzeba eksmitować”. A lekcje kontaktu z rzeczywistością bywają szorstkie. Wie o tym każde dziecko, a tym bardziej dorosły. Jak tu więc nie żałować tych trzydziestolatków, którzy nie odrobili pracy domowej sprzed dekad, a teraz płaczą, że pani dała linijką po łapach… Chlip, chlip!

Swoją dziecinną na wskroś postawą tzw. opozycja pogrąża się jeszcze bardziej. Każdy dorosły człowiek wie, że policja bardzo źle znosi sytuacje napięcia, gdy się na funkcjonariuszy napiera i krzyczy do nich „wypierdalać kurwy za barierki”.  Zresztą pal licho opozycję, ale pogrąża ona też sprawę walki o lepszą Polskę. Łkanie na wysokim C przerywane czkawką to wystawianie sobie świadectwa poniżonej ofiary, czyli tego, czym Polska i jest dla wyborców PiS i wyznawców prawicowych teorii spiskowych. Cały ten spór nie toczy się o sądy czy trybunały, ani tym bardziej nie o człowieczy los, lecz o wyższą pozycję na patologicznej drabinie polskiej martyrologii. „Pęka koszula, tu szwabska kula, tu – popatrz – blizna” śpiewał Wiesław Gołas, udając zamroczonego alkoholem, ale jakże dumnego ze swej krzywdy Polaka.

Niemal cała nowożytna tradycja polityczna w Polsce przewiduje autorytet (i wskutek tego władzę) dla tej osoby, czy obozu, który głośniej histeryzuje. I PiS, i tzw. opozycja odgrywają więc obłędne cyrki, tylko po to, żeby społeczeństwu dać największe igrzyska od 30-tu lat w surrealistycznym spektaklu synchronicznych wymiotów na samego siebie, tak by potem babrając się w ich błocie móc pokazywać palcem, że to wszystko przez tych drugich.

Jedni są ofiarą „eurokołchozu i pedalstwa” reprezentowanych przed drugich, a drudzy „ciemnoty i populizmu” reprezentowanych przez pierwszych. Ale na szczęście i jedni, i drudzy są – ponad wszystko, zawsze i wszędzie – ofiarami komunizmu! Ta genetyczna ułomność sprzęgnęła ich brutalne niby-antynomiczne disco polo na zawsze. „Gdyby nam tego, kiedyś zabrakło… Nie, nie zabraknie” – tak kończy się przywołany wcześniej song.

Precz z komuną!

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Boże jaka żenada, cringe aż mi pośladki ściska, takie teksty rebelianckie pisałem w wieku 12 lat o nauczycielach ze szkoły.

    1. Zazdroszczę, w wieku 12 lat moja świadomość polityczna zamykała się (w najlepszym razie) w sformułowaniu „politycy do kostnicy”.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…