Krzyk oburzenia zadudnił w mojej banieczce społecznościowej. Bo oto na Śląsku ma powstać osiedle z karteczką „dzieciom wstęp wzbroniony”. Większość głosów krytyki skupia się na etycznym wymiarze tego problem. Jakim trzeba być socjopatą, żeby nie lubić dzieci? – podniosło się larum. Otóż można, przychodzi mi na myśl kilka powodów by gówniarzy sympatią nie darzyć. Dzielić się jednak nimi nie zamierzam, bo nie czuję potrzeby porządkowania rzeczywistości według własnych potrzeb estetycznych czy intelektualnych. Zresztą, mogłoby to przeczytać jakieś dziecko.
Poza ckliwą promenadę moralnego niepokoju jako jedyna wyszła moja redakcyjna koleżanka Rut Kurkiewicz – Grocholska, która bardzo dobrze zna się na dzieciach i ich problemach, ale w swoim komentarzu przytomnie zwróciła uwagę, że mamy do czynienia z poważniejszą sprawą niż same dzieci, a jej podłożem są: wolnorynkowy kapitalizm i jego społeczne „oprogramowanie” – liberalny indywidualizm. „Mój świat, moja bańka, mój feed, który przepuszcza tylko te fakty, które są dla mnie istotne. Co z tego, że budujemy kolejne getta? Mój spokój i odczucia estetyczne są najważniejsze” – pisze Kurkiewicz-Grocholska i oczywiście ma rację.
Jeszcze przed pandemią żyliśmy w postępującym oddzieleniu, a koronawirus i lockdowny nadały temu procesowi niepokojący rozmach. Pandemia zdruzgotała świat, który znaliśmy, a wyłaniające się z niej nowe stosunki pracy i modele kontaktów społecznych sprawią, że nasze życie będzie w ogromnym stopniu zapośredniczone przez technologię. Insta, fejs, tik tok, Teams czy Zoom pełnią rolę symulakrów zastępujących normalne przeżywanie i wyrażanie emocji. Bogaci odgradzają się od średnich i biedoty. Średni – od biednych. Miliarderzy za chwilę przeniosą się w kosmos. Kluczową kategorią dynamizującą ten proces jest własność prywatna środków produkcji i wynikające z niej prawo do zysku.
W Berlinie 75 proc. prywatnych zasobów mieszkaniowych to własność dużych firm. Dostępnych lokali jest znacznie mniej niż chętnych, więc biznesy kwitną, landlordzi urządzają upokarzające castingi na lokatorów, a w niektórych lokalizacjach na jedno mieszkanie zgłasza się ponad 600 zainteresowanych. Berlińczycy są więc dojeni niemiłosiernie. A właściwie – są dojeni podobnie jak mieszkańcy Warszawy, z tą różnicą, że ci drudzy uważają, że ten, kto chciałby tanie mieszkanie to nierób i frajer. W niemieckiej stolicy natomiast od kilku lat rośnie w siłę ruch Warum Deutsche Wohnen & Co enteignen – inicjatywa zrzeszająca obywateli domagających się wywłaszczenia firm deweloperskich w odpowiedzi na patologiczną sytuację – od 2008 do 2019 roku średni czynsz w Berlinie wzrósł ponad dwukrotnie – do ponad 11 euro netto za metr kwadratowy wynajmowanego mieszkania. Dochodziło do masowych protestów przeciwko – jak mówiono – „spirali czynszowej”. Zebrano w końcu prawie 80 tys. podpisów pod inicjatywą referendum w sprawie wywłaszczenia wielkich koncernów mieszkaniowych.
Tak, słowo „wywłaszczenie” przychodzi przez usta Berlińczykom bez rumieńców zakłopotania. Ich presja zmusiła socjaldemokratyczny rząd landu Berlin do przegłosowania w 2020 roku odgórnej regulacji czynszów i maksymalnej wysokości opłat za mieszkanie. Prawo miało obowiązywać przez przynajmniej pięć lat. Jak to możliwe? Przecież własność jest święta! Całe szczęście – jeszcze nie wszędzie.
Wczoraj Niemiecki Federalny Trybunał Konstytucyjny uchylił to prawo na wniosek marionetkowej partii kapitału – FDP. To jednak nie koniec walki. Sebastian Scheel, który w Senacie Berlina odpowiada za mieszkalnictwo, oświadczył na Twitterze, że teraz niemieckie władze federalne powinny stworzyć skuteczne prawo dotyczące najmu, które będzie chronić społeczną strukturę miast, albo „przenieść te kompetencje na kraje związkowe”.
Ruch Warum Deutsche Wohnen & Co enteigne domagał się także wywłaszczenia, za odszkodowaniem, największych graczy na rynku nieruchomości i wprowadzenia zakazu działalności prywatnych. Postulat ten przejął szef młodzieżówki SPD Kevin Kuehnert. Poltyk, który wcześniej domagał się również nacjonalizacji koncernów motoryzacyjnych, na początku 2019 oświadczył, że w obliczu wysokich czynszów dyktowanych przez prywatnych właścicieli oraz spekulacji na rynku nieruchomości, firmy prywatne działające w tym sektorze powinny zostać wywłaszczone. Na razie szanse na realizację tego pięknego marzenia są jeszcze niewielkie. Ale marzyć warto i warto o te marzenia walczyć.
Również w naszym kraju. W Polsce Ludowe nie było prywatnych deweloperów, gett dla burżujów czy osiedli z zakazem wstępu dla dzieci, czy kogokolwiek innego. Nikt nie czuł się poniżony standardem czy tłamszony czynszem, Bo mieszkania budowało państwo. Dla wszystkich. Czy było w tym coś złego? Niesprawiedliwego? Czegoś, czego nie mamy prawa żądać teraz?