Premier Polski Beata Szydło na konferencji dotyczącej roli firm rodzinnych w gospodarce w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, tj. w szkole ojca Rydzyka, zorganizowanej przez Instytut im. św. Jana Pawła II „Pamięć i Tożsamość” poświęciła nieco miejsca osiągnięciom swojego rządu w dziedzinie płodzenia dzieci. I przyznać trzeba, że ma się czym pochwalić. Premier zauważyła z dumą, że „baby boom” „zaczyna być w Polsce faktem” i że tym samym został osiągnięty jeden z rządowych celów programu 500 +.
Cieszę się razem z panią premier, bo lubię dzieci, choć myślę, że Beacie Szydło chodzi o coś innego, kiedy wyraża radość ze zwiększonego przyrostu naturalnego. Co się zaś tyczy drugiego celu programu 500+ to wolę w tej mierze oprzeć się na informacjach obiektywnych naukowców. I tak prof. Szarfenberg zwraca uwagę na zakończenie okresu niedofinansowania części polityki rodzinnej i zauważalnym zmniejszeniu ubóstwa ogółem i, co być może ważniejsze, ubóstwa dzieci i zmniejszenie nierówności dochodowych. Trudno jeszcze mówić o twardych danych, ale zmniejszenie liczby biednych dzieci jest widoczne gołym okiem. To nie może nie cieszyć, niezależnie do oceny obecnej władzy.
Jest jednak coś, co nie pozwala mi w pełnić zgodzić się z autoreklamą zaprezentowaną przez panią premier. Niepokoi mnie bowiem kwestia, czy szefowa polskiego rządu zdaje sobie sprawę z tego, gdzie i jak będą żyć dzieci urodzone w otoczce 500+. Rozumiem, że dla niej najważniejszy jest fakt samego przyjścia dziecka na świat, i pielęgnowane przekonanie, że władze dadzą potem kasę i to załatwia sprawę. Nie załatwia. Potem przyjdzie przecież im żyć w tej przestrzeni, którą pani premier pod dyktando Jarosława Kaczyńskiego właśnie formuje razem z kolegami z rządu. Czyli w kraju, gdzie mowy być nie może o równouprawnieniu ze względu na wyznawaną religię, przekonania polityczne i preferencje seksualne. Gdzie kobieta jest sprowadzona do roli inkubatora na dwóch nogach, bez prawa głosu w sprawie własnego ciała i płodności. Inaczej – więzienie. Gdzie nacjonalizm pełni rolę dominującego punktu rozumienia historii, a polityka składa się z fobii i fantazmatów produkowanych w głowie jednego lub kilku ministrów. Rezultatem tego jest i będzie to, że kiedy powiedzą skąd są, niemal wszyscy ludzie przybierać będą wyraz twarzy, jaki towarzyszy lekarzom, kiedy mają do czynienia z beznadziejnym przypadkiem.
Po co komu choćby najlepszy program prospołeczny, którego podopieczni mają zagwarantowane życie w domu wariatów?