Media opisują historię Patryka Szczepańskiego, mieszkańca Gdańska, który w listopadzie próbował wezwać pogotowie do rannego partnera. Mężczyzna upadł i skaleczył się, krwotok był olbrzymi. Dyspozytor wypytywał Szczepańskiego przez telefon o jego orientację. Sprawa miała swój ciąg dalszy – otarła się nawet o sejmik wojewódzki. Uznano jednak, że pytania były „niefrasobliwe”, lecz nienaruszające niczyich dóbr osobistych.
Co działo się po kolei? Szczepański najpierw zadzwonił pod 112.
– Spanikowany poprosiłem o pomoc, zacząłem od informacji, że mój chłopak przewrócił się i wokół jest pełno krwi, której nie mogę zatamować. Zapadła cisza i dyspozytor zapytał: „co to znaczy mój chłopak?” Byłem zdenerwowany, odpowiedziałem, że nie będziemy teraz rozmawiać o mojej orientacji seksualnej. Wtedy usłyszałem: „Aha…, czyli pan jest gejem?” – zrelacjonował w rozmowie z dziennikarzami trójmiejskiej „GW”. W końcu, mając dosyć natarczywych, dyskryminujących pytań, rozłączył się i wykręcił numer po raz kolejny. Tym razem, jak twierdzi, inny dyspozytor „rzeczowo powiedział mu, co ma zrobić i potwierdził, że pomoc jest już w drodze”. Ranny partner mężczyzny był na granicy utraty przytomności, z jego pleców lała się krew. Szczepański postanowił, że nie zostawi bez reakcji przebiegu pierwszej rozmowy i zgłosi skargę, ponieważ czas stracony na zadawanie zbędnych pytań należało przeznaczyć na szybki wywiad i wskazówki na temat prawidłowego udzielenia pierwszej pomocy.
Dyrekcja Stacji Pogotowia Ratunkowego w Gdańsku uznała jednak, że nie doszło do nieprawidłowości w zachowaniu pracownika służb medycznych. Szczepański zwrócił się więc do przewodniczącego sejmiku wojewódzkiego, a nawet pofatygował się na posiedzenie, podczas którego miała zapaść decyzja specjalnej komisji skarg, wniosków i petycji. Jednak jej członkowie po przeanalizowaniu nagrania również uznali, że nie warto pociągać dyspozytora do odpowiedzialności.
– Prawdą jest, że dyspozytor może troszeczkę niefrasobliwie zadał pytanie – przyznał na posiedzeniu przewodniczący komisji Jerzy Kozdroń. Dodał jednak, że nie było to „w żaden sposób uwłaczające ani złośliwe”. Później tłumaczył dziennikarzom, że prawdopodobnie dyspozytor chciał się upewnić, czy ranne nie jest dziecko – ponieważ „wtedy należy powiadomić również organy ścigania”. O to jednak można zapytać wprost. Przewodniczący tłumaczył też, że zadaniem komisji… w ogóle nie jest orzekanie, czy doszło do naruszenia prawa. Patryk Szczepański uważa tłumaczenia za absurdalne.
– Nie uważam sprawy za zakończoną. Sejmik podszedł do sprawy pobłażliwie, stosując argumentację nie do przyjęcia. Czuję się niesprawiedliwie potraktowany nie tylko przez pogotowie, ale również przez samorząd województwa. Nie rozumiem dlaczego komisja nie mogła rozstrzygnąć, czy doszło do naruszenia prawa, skoro zasiadają w niej prawnicy – mówi, i zapowiada, że prawdopodobnie wejdzie na drogę sądową.
Obowiązujące procedury zbierania wywiadu medycznego wprowadzono cztery lata temu. Jak podaje rynekzdrowia.pl, dyspozytorów medycznych obowiązuje dostosowany do konkretnej sytuacji kanon pytań, które należy zadać zgłaszającemu zdarzenie medyczne, aby zminimalizować możliwość popełnienia błędu w czasie przyjmowania zgłoszenia. Resort zdrowia, choć obowiązuje ministerialne rozporządzenie, nie podjął jednak jednoznacznej decyzji w sprawie standaryzacji procedur dla dyspozytorów w skali ogólnopolskiej. O wprowadzeniu konkretnych zasad ostatecznie decyduje dysponent. Jednak znowelizowana ustawa o Państwowym Ratownictwie Medycznym, która została przyjęta na przełomie roku, zakłada, że w ramach Krajowego Centrum Monitorowania Ratownictwa Medycznego od 2019 r. będą prowadzone jednolite szkolenia dyspozytorów medycznych w Polsce.
Gdańskie wydarzenia to nie jedyna bulwersująca historia z udziałem pogotowia ratunkowego, która miała miejsce w ostatnim czasie. Tydzień temu mieszkaniec Strzelec Opolskich wygrał w sądzie z lekarzem, który oskarżył go o nieuzasadnione wezwanie karetki. Chodziło o 98-letniego ojca mężczyzny. Mimo iż lekarz upierał się, że wezwanie karetki było bezzasadne i miał nazwać syna pacjenta „pieniaczem”, 98-latek trzy dni później zmarł w szpitalu. Wyrok jest nieprawomocny.