Zbigniew Ziobro formalnie jest ministrem sprawiedliwości. Jego ambicje sięgają jednak daleko poza samo kierowanie resortem. Celem 50-letniego polityka jest zdobycie całkowitej kontroli nad aparatem oskarżania i ferowania wyroków. Ziobro sprawa wrażenie człowieka, dla którego nie ma obiektywnie istniejących niemożliwości na drodze do realizacji założonego planu. Ani prawo, ani konstytucja, ani demokratyczne wartości nie stanowią dla niego przeszkód.

Głównym zajęciem ministra sprawiedliwości jest prowadzenie wojny przeciwko polskiemu wymiarowi sprawiedliwości.  Przy wsparciu rządu i za pomocą mediów świadomie i metodycznie niszczy resztki zaufania do polskiego sądownictwa, wykorzystując poczucie niesprawiedliwości z funkcjonowania sądów do utrzymania poparcia społecznego dla swoich reform. Społeczeństwo dowiaduje się, że sędziowie nie tylko sądzą niesprawiedliwe, ale również kradną batoniki na stacjach benzynowych i oszukują na reszcie w sklepach. Nicponie, najwyższy czas pogonić to towarzycho.

W ziobrystowskiej „reformie wymiaru sprawiedliwości” nie chodzi o żadną reformę, ani o żadną sprawiedliwość, tylko o władzę i kontrolę. Ziobro niszczy istniejące instytucje, dając początek nowym – podporządkowanym jego jurysdykcji.  W jego armii służą już sędziowie Trybunału Konstytucyjnego,  posłuszni mu prezesi sądów powszechnych, członkowie neoKRS oraz Izby Dyscyplinarnej przy Sądzie Najwyższym. Symboliczną klamrą spinającą dorobek ministra jest uchwalona właśnie ustawa kagańcowa.  Sędziowie mają nie tylko zaakceptować panowanie Ziobry, ale również milczeć na temat nowego porządku.

Ofensywa Ziobry została wczoraj zatrzymana. Uchwała trzech Izb Sądu Najwyższego to dla ministra bolesny cios. W czwartek na konferencji prasowej widzieliśmy człowieka, który zdaje sobie sprawę, że przegrał ważne starcie, a próbuje przekonać swoich kibiców, że to nie on leżał na deskach.  Ziobro z teatralną emfazą zapewniał, że „uchwała SN nie wywołuje skutków prawnych”, gdyż  „została wydana z rażącym naruszeniem prawa”. Wiedział, że musi grać rolę twardego szeryfa do końca, gdyż tego oczekują jego wyborcy.

Czy pójdą za nim również sędziowie? Wątpliwe. Każdy powołany z pisowskiego namaszczenia sędzia, pozostając przy orzekaniu, zignoruje decyzję Sądu Najwyższego – podjętą w pełnym składzie, bez żadnych kontrowersji. Takie ryzyko może podjąć wyłącznie sędzia słaby i umoczony w bieżącym układzie do tego stopnia, że zdający sobie sprawę, że tylko podległość wobec ministra trzyma go w zawodzie.  W zasadzie jedynym rozsądnym wyjściem dla sędziego z neoKRS jest wstrzymanie się od orzekania i nie stawianie na szali własnej kariery. Bo jeśli teraz zachowa ostrożność, w przyszłości, po cofnięciu pisowskiej „reformy”, może otrzymać prawo do ferowania wyroków. Jeśli zaś teraz pójdzie za radą Ziobry, upadnie razem z ministrem, a nawet szybciej – wraz z „reformą” sądownictwa, którą będzie musiał cofnąć rząd PiS.

Może się oczywiście zdarzyć, że któryś z sędziów uważa, że minister zwycięży w potyczce z SN i Unią Europejską, jednak w zdecydowanej większości sędziowie widzą, że Ziobro został sprowadzony do defensywy. Wyrok Sądu Najwyższego to tylko jeden z jego problemów. Trybunał Sprawiedliwości UE może lada dzień zawiesić Izbę Dyscyplinarną przy SN. Niezastosowanie się do decyzji Luksemburga oznaczać będzie najpierw wysokie kary finansowe, a w dalszej konsekwencji wylot z Unii Europejskiej. To zbyt duża stawka, której na stole nie położy nawet Jarosław Kaczyński. A więc Izba, która miała stawiać do pionu niepokornych sędziów pójdzie do piachu.

Do Kancelarii Sejmu pukają również senatorowie, którzy chcą zobaczyć listy  poparcia dla kandydatów wybranych do neoKRS w marcu 2018. Tego samego domaga się sędzia Paweł Juszczyszyn, który podczas dzisiejszego spotkania z dziennikarzami groził Ziobrze grzywną w razie dalszego blokowania dostępu do informacji, które mogą jasno wskazać na polityczną zależność KRS od władzy politycznej. Minister i jego ludzie robią wszystko, by moment ten opóźnić, próbując w międzyczasie rozegrać sytuację polityczną na swoją korzyść.  Fakty są jednak takie, że Ziobro nie ma ruchu, po którym nie zanotuje straty ważnego pionka.

Paradoksalnie, najgorszym z możliwych wariantów dla Ziobry jest ten, w którym sędziowie z pisowskiego nadania pozostają masowo w składach orzekających. Każdy wydany przez nich wyrok będzie można zaskarżyć do sądu wyższej instancji, a finalnie do Sądu Najwyższego. W takiej sytuacji  dojdzie do chaosu na nieprawdopodobną skalę w polskim wymiarze sprawiedliwości. Wyrok sądu pierwszej instancji będzie mieć wartość zbliżoną do papieru toaletowego. To może doprowadzić do ostatecznego spadku zaufania do całego wymiaru sprawiedliwości, ale również do ministra, który całe zamieszanie sprokurował.

patronite

 

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Nawet nieważne kto ma w tym sporze polsko-polskim rację. Gdyby nie zainteresowanie naszych sąsiadów innymi ważniejszymi sprawami, Polski już dawno by nie było… to co się w Polsce wyprawia jasno dowodzi, że sami się rządzić nie powinniśmy i jak najprędzej trzeba poszukać jakichś fachowców za granicą i oddać im władzę, bo jak nie, sami ją wezmą. Osobiście uważam, że należałoby rozważyć oddanie sejmu i rządu w ajencję jakiejś wyspecjalizowanej zachodniej firmie zarządzającej. Inaczej z Polski wkrótce zostaną strzępy.

    1. A czemu akurat z zachodu? Przecież są jeszcze trzy pozostałe kierunki świata, a słońce u nas ma zwyczaj wschodzić na wschodzie.

  2. Jeśli sądy wydają wyroki w imieniu Rzeczpospolitej, to muszą być jej podporządkowane (podobnie jeśli Ty jesteś przedstawicielem jakiejś osoby lub instytucji, to jesteś jej podległy, nie robisz własnej polityki, ani nie ma miejsca na niezależność, niezawisłość od twojego mocodawcy). Nie ma miejsca na samodzielność od niej ani anarchię. Suweren wyraża swoją wolę bezpośrednio (demokracja bezpośrednia) lub przez przedstawicieli (parlament, prezydent). W związku z tym sądy powinny być podległe suwerenowi albo bezpośrednio (kasowanie wyroków w referendach, pełna podległość referendom) albo pośrednio (tzn. parlamentowi, a wykonawczo – rządowi oraz prezydentowi). A że sędziowie powinni być zwykłymi urzędnikami (tak jak pani od dowodów, albo pan od warunków zabudowy), a wyroki wydawać reprezentacja suwerena – no to raczej oczywista konsekwencja.

    1. Oczywista, ale nie dla libertarian pragnących utrzymać w Polsce porządek neokolonialny rodem z trzeciego świata.

    2. Czyli likwidacja sędziowania jako zawodu. Dobrze płatnego i w mniemaniu osób go uprawiających nieomylnego.
      Już twórcy demokracji uważali, że każdy obywatel może i ma prawo sądzić. I dokładali starań, by to prawo było wcielane w życie. No ale potem feudaliści wymyślili, że sędziowanie to niezłe koryto. U tak już zostało.

    3. Dokładnie. Ale jak widac tęczowi lewacy (nie mylić absolutnie z lewicą) uważają podobnie jak sędziowskie nieroby (broniące swoich feudalnych przywilejów) ze kasta jest zwolniona z odpowiadania przed kimkolwiek. Kontrola nad togowymi nierobami ze strony rządu jest rozwiązaniem o wiele wiele lepszym a bez porównania bardziej demokratycznym niż to co mamy teraz a czego tak zaciekle bronią lewacy z liberałami. Bronią sytuacji kiedy pozabwiona jakiejkolwiek kontroli samowybierajaca sie nietykalna sędziowska mafia robi co jej sie podoba bez ponoszenia żadnych konsekwencji. Kpi sobie z demokratycznie wybranego rządu a wiec i z demokracji. Kasta na ktorej utrzymanie placi pozbawiony kontroli nad nią, pogardzany i gnębiony przez nią naród czyli ludzie pracy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…