Bartosz Rydliński znany jest mi z wywiadu, którego udzielił uprzejmie dla naszego portalu oraz aktywności jako utytułowany działacz socjaldemokratycznego Centrum im. Daszyńskiego i koordynator projektów Fundacji Amicus Europae Aleksandra Kwaśniewskiego. Miło nam się gawędziło, a to, z czego szczególnie zapamiętałem pana Bartosza, to jego szczera i bezkrytyczna obrona NATO jako gwaranta pokoju światowego. Tym bardziej zdziwiło mnie zdziwienie Rydlińskiego wyrażone w jego ostatnim komentarzu dla portalu Strajk. W nim dziwi się Autor gorliwości, z jaką część lewicy popierała Trzaskowskiego: „(…) jest pewna subtelna, acz ważna różnica w podejściu „głosowałem, chociaż się z tego nie cieszyłem”, a entuzjastycznym popieraniem kandydata, który co prawda ma demokrację na sztandarach, ale w wielu fundamentalnych kwestiach jest niezwykle bliski tradycji partii Jarosława Kaczyńskiego”.
To ja się jednak dziwię temu zdziwieniu. Bartosz Rydliński dopiero teraz się obudził? Nie widział wcześniej, jak jego lewicowy podobno pryncypał firmował powstanie w Polsce więzień CIA, które były zaprzeczeniem nie to, że lewicowych wartości, ale podstawowych praw człowieka? Jak przytulał się do liberalnych polityków?
Pan Rydliński konstatuje „kolejny rozdział swojej nielojalności względem lewicy” Włodzimierza Cimoszewicza. No wolne żarty… Cimoszewicz? Lewica? Lojalność? Tych trzech słów nie należy pochopnie stawiać obok siebie. Ten absolwent programu Fulbrighta wielokrotnie demonstrował swoje przywiązanie do liberalnych wartości i chęć współpracy z liberalnymi działaczami.
Mówiąc krótko, już dawno przecież było widać, że podstawową troską socjaldemokratycznych ugrupowań w polskim parlamencie było poklepanie po plecach przez neoliberalna prawicę i przyjęcie z ich rąk czegoś w rodzaju świadectwa przyzwoitości. Nigdy tego oczywiście nie dostali i nie dostaną, ale wciąż trwają w złudzeniach i sami się ograniczają w aktywności i retoryce. Biegną obejmować się z chwalcami Pinocheta i ludźmi mięciutkimi jak plastelina.
To jest ten sam nurt, którym płynie Piotr Gadzinowski, redaktor naczelny bratniej „Trybuny”. Z pewnym zażenowaniem obserwowałem okładkę tej gazety z entuzjastyczną zachętą, by głosować na Trzaskowskiego, podobne uczucie towarzyszyło mi przy lekturze dość lokajskiego postu, że cała redakcja gazety będzie głosować na neoliberalnego kandydata. Okrasił to wszystko red. Gadzinowski tekstem, przedrukowanym na Portalu Strajk (dyskusja wszak źródłem siły) „Sztuka czekania”. W nim Piotr jest uprzejmy troszkę pobiadolić, jakim opresyjnym państwem była PRL, bez dostępu do Unii Europejskiej i otwartych granic. Bardzo współczuję tych traumatycznych doświadczeń, choć jak pamiętam mojego kolegę na studiach Piotrka Gadzinowskiego, to nie wyglądał na szczególnie uciemiężonego. Dziś na szczęście już się odbił od dna i daje, po klęsce kandydata, do głosowania na którego wzywał, recepty dla dalszego funkcjonowania lewicy: „Polska lewica jest dziś jak krewetka między obu wielorybami. Może dumnie prężyć swe muskuły, deklarować swój polityczny i taktyczny symetryzm, ale skutecznie może to robić jedynie w Internecie”. Innej drogi zatem red. Gadzinowski nie widzi, przynajmniej na razie.
A weźcie wy się, drodzy towarzysze, pardon, panowie… Jeden wpada na coś, co wszyscy widzą od kilkunastu lat i się temu dziwi, drugi pogodnie godzi się na, by lewica była jakimś gównianym dodatkiem do prawicowych kohort. Dajcie wy już tej krewetce zrobić to, o czy marzy – wejść w dupę wielorybowi i niech tam zastygnie, skoro jej to odpowiada. Nie udawajcie, że będzie inna niż jest. Nie będzie. Czas budować coś nowego po lewej stronie. Jest coraz więcej ludzi, którzy mają dość tego systemu, dość reguł, które wy akceptujecie i przyjdzie ich czas. Szybciej niż wam się wydaje.