Margaret Thatcher wiedziała o pedofilach w gronie swoich współpracowników. Ale, podobnie jak Jan Paweł II, uznała, że nie należy przejmować się taką wiedzą.
Szef Narodowego Stowarzyszenia na rzecz Zapobieganiu Okrucieństwu wobec Dzieci (National Society for the Prevention of Cruelty to Children – NSPCC) Peter Wanless i adwokat Richard Whittam przeanalizowali dokumenty z lat 80., w których – obok sekretarza gabinetu – pojawiają się nazwiska kilku innych wysoko postawionych polityków z najbliższego otoczenia Thatcher. Wynika z nich jasno, że zagrożenie zostało zlekceważone.
„Kwestiom przestępstw przeciwko dzieciom, a zwłaszcza praw pokrzywdzonych, poświęcano znacznie mniej uwagi, niż uczyniono by to obecnie” – piszą powściągliwie brytyjscy prawnicy i podają „jeden uderzający przykład”: „Postępowanie, prowadzone w związku z pochodzącą z dwóch źródeł informacją, iż wymieniony z nazwiska członek parlamentu »ma upodobanie do małych chłopców« zostało zakończone zaakceptowaniem jego deklaracji, że nie ma, oraz obserwacją, iż »na obecnym etapie ryzyko związane z polityczną kompromitacją rządu jest raczej poważniejsze, niż zagrożenie bezpieczeństwa«. Zagrożenie dzieci w ogóle nie było brane pod uwagę”.
Rzecznik NSPCC uprzejmie ocenia, że ujawnione właśnie dokumenty są „wyraźnym przykładem źle ulokowanych priorytetów osób z najwyższego szczebla rządowego”.
Po śmierci Margaret Thatcher, której opętańcza neoliberalna polityka brutalnie pozbawiła pracy setki tysięcy brytyjskich górników, wpędzając ich rodziny w nędzę – ofiary i krytycy jej działań w całym kraju uczcili jej odejście piosenką „Ding Dong The Witch Is Dead” („Dzyń dzyń, wiedźma nie żyje”). Teraz okazuje się, że dziecięce ofiary swawoli jej partyjnych kolegów wzruszały serce „żelaznej damy” w tym samym stopniu, co los dzieci pozbawionych przez nią pracy górników.