Nie ma już żadnych wątpliwości – ukraiński prezydent, który zdobywał władzę z fenomenalnym poparciem, idzie tropem swoich poprzedników. Zwieńczy swoją prezydenturę skandalem. Aż chce się powiedzieć, po doświadczeniach Kuczmy, Juszczenki, Janukowycza i Poroszenki, a teraz obecnego lokatora gmachu przy Bankowej w Kijowie, że w polityczny system nad Dnieprem ktoś wszczepił niewidzialnego wirusa powodującego, iż władza prezydencka coraz szybciej od chwili wyboru się zużywa i degraduje. Obietnice czynione w obliczu wyborów są coraz większym kłamstwem, politycznym oszustwem. W przypadku aktualnie urzędującego prezydenta to po prostu katastrofa w każdym wymiarze.
Pandora Papers pokazały, że Zełenski zarejestrował w raju podatkowym na Karaibach spółkę, aby nie płacić w kraju, którym rządzi, podatków z dywidend za swoją artystyczną działalność. A tak się składa, że programy z jego udziałem nagrywane przed prezydenturą są niezwykle popularne w przestrzeni poradzieckiej (w Rosji też, analogie z Poroszenką i jego ”czekoladowymi biznesami” nasuwają się same), więc byłoby co płacić. Spółka została powołana wraz z braćmi Szefir – na jednego z nich próbowano dokonać niedawno zamachu, lecz efekty śledztwa utknęły w zakamarkach Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. Ponadto Zełeński przekazał – jako medialne potwierdzenie swej uczciwości i transparentności – 25 proc. udziałów w spółce offshore bliskiemu przyjacielowi. Dziwne, że ten akurat przyjaciel obecnie pracuje jako jego doradca w urzędzie na Bankowej. A jakby tego było mało, otoczenie Zełeńskiego miało być zaangażowane – także celem omijania płacenia podatków nad Dnieprem – w transfer 40 mln dolarów ze struktur związanych z Kołomojskim. Tak, tym samym oligarchą, który był sponsorem i promotorem artystycznej działalności Zełeńskiego.
W ostatnich dniach wyszło też na jaw, dlaczego rok temu kompromitacją zakończyła się próba zorganizowania prowokacji przez ukraińskie specsłużby, w wyniku której chciano zatrzymać w Kijowie grupę tzw. „wagnerowców” (rosyjskich najemników), walczących onegdaj na Donbasie. Otóż źródłem przecieku, świadczącej o kompletnym nierozumieniu kanonów polityki okazał się sam prezydent kraju. W jednym z wywiadów Zełeński przyznał, iż wcześniej rozmawiał telefonicznie z Łukaszenką na temat formy tej prowokacji („wagnerowcy” lecieli via Mińsk do Libii i w drodze samolot z nimi na pokładzie miał być zmuszony do lądowania w Kijowie). Zełeński rozumował, iż wciągając Łukaszenkę i Białoruś w kulisy tej intrygi zerwie sojusz białorusko-rosyjski. Naiwność i dziecinada myślenia deprecjonują ukraińskiego prezydenta w tej sytuacji kompletnie. Dodatkową kompromitacją jest fakt, że przez miniony rok próbowano tę ukryć w różny sposób, matacząc i zrzucając odpowiedzialność za niepowodzenie akcji na kolejne osoby z ukraińskiego życia politycznego – np. na szefa Biura Prezydenta Andrija Jermaka. Sam Zełeński znacząco milczał, a teraz… sam się wygadał, jak było naprawdę.
7 października 2021 r. minęła 80. rocznica zbrodni w Babim Jarze. W kijowskim wąwozie według różnych źródeł zamordowano ok. 200 tysięcy osób, w tym do 150 tys. radzieckich Żydów. W obliczu narastającej na Ukrainie fali skrajnego nacjonalizmu i związanego z nim antysemityzmu, huczne obchody tej tragicznej rocznicy są co najmniej politycznym dysonansem. Zełeński i współczesna Ukraina uprawiając kult Bandery i jego zwolenników, chcąc się wpisać jednocześnie w nurt pamięci o Holocauście, stawiają się w politycznym i logicznym rozkroku. Oczywiście przyczyny tego stanu są znane: to wszystko chęć obłaskawienia określonych środowisk na Zachodzie. Ale warto pamiętać, że podczas wizyty na Ukrainie w 2016 r. ówczesny prezydent Izraela Reuven Rivlin powiedział: „Około 1,5 miliona Żydów zginęło na terenie współczesnej Ukrainy podczas II wojny światowej w Babim Jarze i wielu innych miejscach. Wielu wspólników zbrodni było Ukraińcami. Wśród nich byli bojownicy OUN, którzy szydzili z Żydów, zabijali ich, w wielu przypadkach wydawali ich Niemcom. Stosunki między narodem ukraińskim i żydowskim są dziś skierowane ku przyszłości, ale nie możemy pozwolić, aby historia została zapomniana, zarówno z jej strasznymi, jak i dobrymi wydarzeniami”. Sala parlamentu Ukrainy zareagowała na te słowa rykiem dezaprobaty. A elita polityczna Ukrainy od tego czasu nie zmieniła się aż tak bardzo. Sprawców przypadków zniszczenia żydowskich pomników na Ukrainie się nie wykrywa i nie karze. A kult Bandery i jego popleczników jako czystych i cnotliwych bojowników o niepodległość, mających w głowach europejskie wartości i będących zwolennikami demokracji oraz wolności obywatelskich, nie wytrzymuje krytyki. Płynie ona coraz silniej ze strony „zachodnich partnerów”.
Ostatnim dowodem na upadek urzędującego prezydenta są jego osobiste zabiegi, nieskrywane i niezgodne z konstytucją, w przedmiocie usunięcia ze stanowiska przewodniczącego Rady Najwyższej Ukrainy, Dmytro Razumkowa. Mimo przynależności do prezydenckiej frakcji parlamentarnej, Razumkow wielokrotnie dawał wyrazy swej niezależności i woli przestrzegania konstytucji: w chwili bezprawnego zamknięcia 3 kanałów telewizyjnych, prób wyeliminowania opozycji, wobec bezprawnego aresztu domowego nałożonego na Wiktora Medwedczuka czy w kwestii totalnej i ślepej „ukrainizacji” przestrzeni publicznej. Razumkow został z pogwałceniem procedur i przepisów usunięty z urzędu. To kolejne potwierdzenie, iż Zełeński nie uznaje jakiejkolwiek krytyki i innych, niż własne, poglądów.
Dla Zełenskiego wolność słowa i demokracja to absolutna zgoda ze stanowiskiem Prezydenta Ukrainy, Wołodymira Zełeńskiego. A komu się nie podoba – jak w wywiadzie dla TV państwowej powiedział niedawno Zełeński – „czemodańczyk, pociąg i do Moskwy”. Ukraina ma być dla Ukraińców. W wielokulturowym od zawsze kraju taka retoryka wyraźnie kojarzy z najczarniejszymi latami europejskiej historii.
Wielu obserwatorów i komentatorów znad Dniepru – np. Rusłan Bortnik, Dymitr Pogrebiński czy Jewhen Czerwonienko – zauważa, iż Zełeński już przegrał swoją ewentualną II kadencję. I odejdzie w większej niesławie niż Poroszenko. Chyba, że przed wyborami i podczas nich nawet te resztki demokracji zostaną i tak wyrzucone do śmietnika.