Stary dowcip poselski głosi, że w czasie kampanii wyborczej każdy z kandydatów ma za przeciwników: swoich wrogów politycznych, swych śmiertelnych wrogów ideowych, no i kolegów z listy wyborczej.
Od 1997 roku obserwowałem i uczestniczyłem we wszystkich wyborach parlamentarnych, prawie wszystkich europejskich i dwa razy w wyborach samorządowych. I wielokrotnie doświadczyłem prawdziwości powyższego dowcipu.
Toteż z wielką ciekawością przeprowadzałem obserwację, także „uczestniczącą”, kampanii wyborczej przeprowadzanej przez komitet LEWICA.
Ciekawiło mnie czy to polityczne małżeństwo, z rozsądku przecież zawarte a nie a miłości od pierwszego wejrzenia, ma szansę na dłuższe pożycie niż ta jedna kampania wyborcza.
Zwłaszcza, z związek zawarły aż trzy partie polityczne. Każda inaczej społecznie postrzegana, każda posiadająca swój stereotyp polityczny.
Ciekawiło mnie czy związek młodych lewaków z Partii Razem z ciut starszymi, ale nadal żwawo śmigającymi liberałami obyczajowymi z Wiosny i wkraczającymi na próg emerytalny „komuchami” z SLD, da nową, albo przynajmniej jakąkolwiek, jakość?
Dobrze się stało, że prezydent Aleksander Kwaśniewski publicznie i wielokrotnie poparł Adriana Zandberga. Bo poparł lidera partii najbardziej odległej mu ideowo, wiekowo i „politycznie estetycznej”. A mógł przecież poprzeć innych, bliższych mu lewicowych kandydatów.
Ale to prezydenckie poparcie było wielce symbolicznym. Pokazującym, że oto wszyscy umawiamy się na długotrwały związek, nie przelotny romans.
Taka potrzeba dłuższego, nie taktycznego, związku wisiała w powietrzu w czasie naszej kampanii. Kampanii obarczonej niedoróbkami, poślizgami, przerwami w komunikacji. Jak to nieraz w każdych, poprzednich kampaniach bywało.
Ale ta kampania była generalnie pozbawiona wewnętrznych złośliwości i intryganckiej rywalizacji. Może dlatego, że każda z trzech zjednoczonych, lewicowych generacji mobilizowała i walczyła przede wszystkim o swoją generację. Nie było istotnych wrogich prób podkradania sobie wyborców.
Moi starsi koledzy nieraz przestrzegali mnie, abym w czasie kampanii wyborczej tonował swe emocje i słowa. Zwłaszcza, że mam polemiczny charakter. Radzili, abym wystrzegał się w czasie kampanii wyborczej słów krewkich, zwłaszcza obraźliwych, których potem będę się zwyczajnie wstydził.
Bo cóż z tego kiedy się w czasie kampanii wyborczej widowiskowo i medialnie po obrażamy, kiedy potem przyjdzie nam skłóconym wspólnie pracować w Sejmie. Często w tych samych komisjach i podkomisjach. A Sejm to praca drużynowa, zbiorowa. To nie są solowe występy.
Słusznie pisała ostatnio Joanna Senyszyn, że teraz możemy być pewni nie tylko śmierci i podatków, ale też powrotu lewicy do parlamentu.
Patrząc na prognozowane wyniki Lewicy i jakość kandydatów na jej listach wyborczych możemy być pewni, że przyszły jej klub parlamentarny będzie innym niż pozostałe.
Nie tylko dlatego, że przeważać w nim mogą debiutanci parlamentarni. W moim okręgu, na czterdziestu kandydatów, tylko ja miałem doświadczenia parlamentarne. Na pewno w przyszłym Sejmie zadebiutuje grono osób uprawiających politykę w zupełnie nowym stylu. Oby skutecznie.
Ale jeśli uda się nam przenieść dobrą współpracę tych trzech zjednoczonych pokoleń lewicy z kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu, to przyszły klub parlamentarny lewicy może okazać się wielce skuteczny. Taka mieszanka trzech pokoleń, trzech lewicowych wrażliwości jeszcze nie raz wybuchnie.
Juan Guaido – „demokratyczny” prezydent Wenezueli cz. II
Kiedy zawiodły próby wywołania rozruchów na wielką skalę za pomocą wyłączenia elektrycznoś…