2 tys. butelek najlepszego francuskiego szampana, 8 tys. puszek kawioru, 8 tys. homarów i tyleż bombonier czekoladek Ferrero – urodziny prezydenta Roberta Mugabe w 2009 r. zostały zapamiętane, bo w kraju była akurat wielka epidemia cholery, w sklepach puste półki, a trzy czwarte narodu żyło poniżej afrykańskiego poziomu biedy. Prezydent zapewniał, że będzie rządził do setnych urodzin.
Była sekretarka wpadła w oko Mugabe, kiedy jego pierwsza żona Sally Hayfron Mugabe jeszcze żyła, choć już wtedy toczył ją rak. Sally była uwielbiana. Czynna bojowniczka przeciw rasistowskiemu reżimowi białej Rodezji, wykształcona, zaangażowana w politykę socjalną, zmarła w 1992 r. Cztery lata później na ślub Grace i prezydenta przyjechał Nelson Mandela, dla którego Mugabe długo był wzorem dobrego przywódcy. To zresztą przeprowadzona przez Mugabe w 1980 r. postkolonialna, pokojowa transformacja, bez zemsty na białych, którzy w Rodezji wieszali hurtowo niepokornych czarnych, stała się później modelem przemiany Republiki Południowej Afryki (RPA).
Gdy Rodezja stała się Zimbabwe, Mugabe był podziwiany na całym kontynencie. Przez pierwszych 20 lat jego rządów kraj rozwijał się w niezwykłym tempie – powstawały drogi, szkoły, szpitale, rozwijał się przemysł. Dziś panuje ludowe przekonanie, że upadek kraju zaczął się od owego ślubu prezydenta. Grace nazywają z przekąsem „Lady Gaga” lub „Gucci Grace”, ale oczywiście nie da się wszystkiego zwalić na tę kobietę.
Amerykanie i Chińczycy
Zacznijmy od końca, od tego, co stało się w listopadzie 2017 r., rozdziału, który można by zatytułować „jak Chiny wykiwały Amerykę”. Szóstego dnia tego miesiąca Mugabe nagle pozbawił stanowiska swego wiceprezydenta, długoletniej prawej ręki, towarzysza walki o niepodległość, 75-letniego Emmersona Mnangagwę zwanego „Krokodylem”. Był to efekt działalności G-40, frakcji w łonie rządzącej od 37 lat partii Mugabe: Afrykańskiego Narodowego Związku Zimbabwe – Frontu Patriotycznego (ZANU-PF). Na czele G-40 (nazwa „pokolenie 40” odnosi się do wieku, powyżej którego można zostać konstytucyjnym prezydentem), grupy bogatych liberałów, stała nieformalnie Grace Mugabe, której prezydenckie ambicje nie stanowiły żadnej tajemnicy. To ona miała zostać wiceprezydentem, by zastąpić męża po jego śmierci.
Dwa dni po zdymisjonowaniu Mnangagwy, inna osoba dramatu, gen. Constantino Chiwenga, dowódca sił zbrojnych Zimbabwe, wraz z kilkoma wysokimi oficerami poleciał do Pekinu. Mnangagwa już tam był, zresztą zna chiński, bo studiował tam kilka lat w młodości, gdy Chiny popierały afrykańskie ruchy narodowowyzwoleńcze. Po rozmowach z przedstawicielami chińskiego rządu, b. wiceprezydent pojechał do RPA, a gen. Chiwenga wrócił do stolicy swego kraju – Harare. Następnego dnia czołgi wyjechały na ulice Harare i drugiego, największego miasta Bulawajo.
Wojsko otwarcie opowiedziało się przeciw zapowiadającym się rządom „idiotki”, ale i wyraźnie nie chciało „człowieka Amerykanów” Morgana Tsvangirai i jego opozycyjnej partii MDC (Ruch Zmiany Demokratycznej). Nie był to więc klasyczny zamach stanu, tylko jakiś pół-zamach, bo jednak Mugabe pozostał wolny, a aresztowania dotknęły jedynie G-40. Dymisja Mugabe 21 listopada, w atmosferze radości na ulicach, odbyła się w zaskakującym porządku. On i Grace dostali immunitet i mogą zostać w kraju. Operacja wojska była dobrze zorganizowana, nikt nie zginął. Nowy, tymczasowy prezydent Mnangagwa standardowo obiecał dobrobyt i demokrację.
Piwo za 800 miliardów
Mugabe dość szybko porzucił swój marksizm na rzecz chrześcijańskiego przebaczenia, które miało być sposobem na pokój z lokalnymi białymi. W Zimbabwe są trzy podstawowe grupy etniczne: większościowi Szona, Ndebele na południu, i biali. Każda grupa głosowała na swoich. Ndebele musieli przegrać, więc już w 1982 r. wszczęli powstanie natychmiast utopione we krwi – miało zginąć wówczas nawet 20 tys. ludzi, a represjami zajął się Mnangagwa, późniejszy wieloletni szef służb specjalnych Zimbabwe. W 2000 r. Mugabe porzucił z kolei politykę wybaczenia białym. 4,5 tys. białych latyfundystów posiadało wówczas prawie 80 proc. ziemi. Mugabe postanowił ją przejąć bez odszkodowań, w ramach sprawiedliwości dziejowej, by ją rozdać byłym bojownikom o wolność kraju. Nie obyło się bez przemocy: 10 białych zginęło, zgwałcono kilkanaście kobiet. 4 tys. białych rodzin szybko opuściło kraj.
Nowi właściciele nie mieli pojęcia o rolnictwie. Już następnego roku Zimbabwe, które eksportowało żywność, musiało ją importować. Kraje zachodnie nałożyły sankcje, a Wielka Brytania, dawne mocarstwo kolonialne, zaczęło działać na rzecz obalenia Mugabe, co poparli Amerykanie. W 2008 r. padł rekord świata: inflacja w kraju sięgnęła 500 milionów proc.. Puszka piwa kosztowała 800 miliardów miejscowych dolarów. Gdyby nie RPA i Chińczycy, kraj popadłby w powszechny głód. Odtąd wszystkie wybory prezydenckie były sfałszowane, a tajna i jawna policja prześladowały każdą opozycję, która podważała przywileje despotycznej władzy. W 2008 r. Tsvangirai wygrał pierwszą turę wyborów, by – pod wpływem represji – zrezygnować z udziału w drugiej na rzecz Mugabe, który nigdy więcej nie dopuścił do takiej sytuacji.
Wejście smoka
Chińczycy zainteresowali się bliżej Zimbabwe, gdy spadły nań sankcje Zachodu. Zainwestowali w kilka gałęzi gospodarki, w tym w rolnictwo, no i zajęli się przemysłem wydobywczym. W Zimbabwe są diamenty, i drugie największe na świecie (po RPA) złoża platyny, nie mówiąc o innych rzadkich metalach. W zeszłym roku Mugabe niespodziewanie zerwał kontrakty na eksploatację złóż diamentowych z Chińczykami, co doprowadziło do otwartego konfliktu prawnego. Chiny zagroziły, że przemyślą projekty inwestowania w energetykę i infrastrukturę: chodzi o miliardy dolarów. Gdyby Zimbabwe miał opuścić pierwszy partner handlowy i inwestor, skutki byłyby nieobliczalne.
Wydawało się, że zarówno Amerykanie, jak i Chińczycy postanowili spokojnie czekać na śmierć prezydenta. Jesień patriarchy wyglądała coraz gorzej – zasypiał na posiedzeniach rządu, któremu przewodniczył, jak i na spotkaniach międzynarodowych. Był przytomny tylko kilka godzin dziennie. Grace, której polityczni opiekunowie zaczęli mnożyć kontakty z Amerykanami, mimo społecznej niechęci, zaczęła walkę o władzę wcześnie, jeszcze zanim zabrała się za „Krokodyla” Mnangagwę. Tsvangirai zapadł na raka, więc G-40, w końcu stanowiące część partyjnego establishmentu, mogło stać się tym pseudo-nowym środowiskiem, które mogło sprawować rządy. W otoczeniu „Krokodyla” zaczęły spadać głowy, ale jest to zbyt stary lis, by dać się w ten sposób oszukać. Chińczycy wyraźnie postanowili mu pomóc.
Mugabe bis?
Nowy prezydent Emmerson Mnangagwa był zawsze cieniem Mugabe. Tak samo jak „towarzysz Bob” przesiedział 10 lat w więzieniu za udział w ruchu oporu przeciw opresyjnemu rodezyjskiemu, oczywiście białemu rządowi Iana Smitha. Wykształcony w Egipcie Nasera i w Chinach wcześnie został „wiecznym” ministrem bezpieczeństwa. Wykonywał czarną robotę dla Mugabe, szczególnie w jego drugim, despotycznym okresie, kiedy trzeba było przejmować ziemię, fałszować wybory i nękać opozycję. Jego polityczna siła opiera się na tajnych służbach, ludzie bardziej się go boją niż szanują, ale odejście Mugabe wydaje się taką ulgą, że ma sporo zwykłych zwolenników.
Młodzi ludzie, którzy nie znali innego świata oprócz rządów Mugabe, pokładają nadzieję w zasadzie w każdym, kto symbolizuje jakąkolwiek odmianę. Najbardziej wykształceni uprawiają uliczny handel, by przeżyć. Gigantyczne bezrobocie doprowadza ludzi do szału. Oczekiwania społeczne są tak wyśrubowane, że łatwo będzie je zawieść. W RPA prezydent Zuma boi się, że jeśli w Zimbabwe się nie polepszy, trzy miliony ekonomicznych imigrantów z kraju północnego sąsiada podniesie bunt. Odejście Mugabe, najstarszego przywódcy świata, to nie musi być koniec kłopotów.