Dla polskich zwolenników antichoice „ad Irlandum” od lat stanowiło uniwersalny argument w dyskusji: „patrzcie, są kraje, gdzie tak zwany kompromis aborcyjny jest ustawiony tylko 2 milimetry od ściany, a nie 3, jak u nas!”. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że dziś ten argument utracą. Mimo że w tygodniu poprzedzającym historyczne referendum nastąpiła mobilizacja chrześcijańskich organizacji broniących życia poczętego, a socjologowie radzą zwolennikom liberalizacji jeszcze wstrzymać się z otwieraniem szampana – presja społeczna na zniesienie barbarzyńskiej ósmej poprawki przeważa.

Irlandzkie kobiety – kobiety, spośród których każdego dnia dziewięć wyjeżdża na aborcję do Wielkiej Brytanii, a trzy przyjmują pigułki wczesnoporonne w domu, w ukryciu – stają właśnie przed szansą, jaka zdarza się raz na wiele pokoleń. Trzyma za nie kciuki pół świata i ich własny premier. Leo Varadkar, najmłodszy szef rządu w historii Irlandii, moc referendów na Zielonej Wyspie miał okazję poznać niejako na własnej skórze. Swojego coming-outu na antenie radia RTE1 dokonał dokładnie cztery miesiące przed tym, jak 62 procent jego rodaków poparło w maju 2015 równość małżeńską. Zdarzyło się to w kraju, w którym 20 lat temu – czyli już za jego dorosłego życia – aktywny homoseksualizm karany był więzieniem.

Jeżeli w irlandzkim referendum zwyciężą prawa człowieka i wolność decyzji kobiet, z pewnością nie pozostanie to bez wpływu na nastroje społeczne w Polsce. Nie tylko dlatego, że prawie tysiąc imigrantów z naszego kraju ubiega się o obywatelstwo Irlandii każdego roku. Zburzone zostaną podwaliny europejskiego solidarnego sojuszu państw będących kopalniami wiadomości o kobietach umierających na sepsę z rozkładającymi się płodami w brzuchach, albo rodzących, jak Alicja Tysiąc, ze świadomością, że za chwilę mogą stać się niepełnosprawne. O pacjentkach zmuszonych zaraz po porodzie wyprawiać pogrzeb swoim dzieciom, które nie miały szansy przeżyć. O lekarzach skazywanych za próbę niesienia pomocy takim kobietom i o wyrokach Europejskiego Trybunału Praw Człowieka zapadających jeden za drugim.

Podczas kiedy Irlandia – do tej pory mekka fundamentalistów – daje światopoglądowego susa w przyszłość (już sam fakt decyzji politycznej o przeprowadzeniu takiego referendum byłby na polskie standardy zwycięstwem), w kraju nad Wisłą nadal nie rozumieją prostej prawdy, że każda decyzja kobiety powinna spotkać się z szacunkiem i zaufaniem. Bo w naszym kraju po prostu nie szanuje się kobiet – ani tych, które „skrobią”, ani tych, które rodzą. Państwo, które bierze na sztandary dzietność, nigdy nie pozwoliłoby swoim obywatelkom rodzić na podłodze, bez znieczulenia, przemocą. Nie mijałoby ich później bezrefleksyjnie przez miesiąc na sejmowych korytarzach, żebrzących o 500 złotych od władzy. Nie przystawiałoby na siłę noworodków do piersi kobietom, które już zdecydowały o oddaniu ich do adopcji.

Polskich obrońców życia do żywego dotknął kilka dni temu spot Amnesty International, w którym irlandzkie kobiety wyliczały, co jest irytującego w ciąży: „żylaki, nadwaga, spuchnięte kostki…”.
Polscy obrońcy nie zauważyli, że w pewnym momencie atmosfera klipu zmienia się, a rozmówczynie poważnieją. I mówią: „Kiedy każą ci rodzić, chociaż wiesz, że dziecko nie przeżyje”. „Kiedy lekarze nie chcą z tobą rozmawiać”, „Kiedy nacinają krocze, kiedy podają ci leki bez twojej zgody”, „kiedy traktują cię jak kryminalistkę, bo wyjeżdżasz z kraju żeby usunąć ciążę”. Pamiętajcie. Restrykcyjne prawo aborcyjne dotyka nas wszystkie: i matki, i bezdzietne, i emerytki, i małe dziewczynki. Bo stanowi część systemu opresji wobec naszego samostanowienia i decyzyjności kobiet w każdej dziedzinie życia.

Trzymam kciuki, żeby dla Irlandek to wszystko od jutra stało się tylko złym snem. Może i nam będzie dane kiedyś się obudzić.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Ale ktoś te durne władze wybierał! I znaczny procent wyborców to były kobiety. No chyba, że nie kobiety, a babochłopy, abo religijne fanatyczki.

    1. Przemoc symboliczna, fałszywa świadomość, brak alternatywy. Ludzi można zmanipulować.

      Gdyby w Polsce była rzeczywista lewica (tzn. partia dążąca do obalenia kapitalizmu i budowy socjalizmu), sytuacja byłaby inna. No ale skoro nieomal każda „lewica” chce odciąć się od „zbrodniczego totalitaryzmu”, nie zauważając np. takich nierewolucyjnych przecież aspektów, jak opisany w: Alexey Ivanov, Elena Voinikanis – A Century of Experimentation: Institutional Approaches to Knowledge Production in Russia from 1917 to 2017 and Their Implications for IP and Competition Equilibrium. The Antitrust Bulletin 2017, Vol. 62(4) 752-769, to o czym my mówimy…

      (Odnośnik do artykułu wklejam dla PR Redakcji. Może ktoś przeczyta…)

  2. „Trzymam kciuki, żeby dla Irlandek to wszystko od jutra stało się tylko złym snem.”

    Irlandkom chyba pomogło, bo według pierwszych wyników exit polls 68% było za liberalizacją a 32% przeciw. Ale wątpię, by to coś dało Polkom. Przynajmniej na razie.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…