Na czele partii stanął Tom Perez. “Skrzydło Sandersa” znów przegrało.
Najpoważniejszym rywalem Pereza o przywództwo w DNC był muzułmanin Keith Ellison – gubernator z Minnesoty, popierany przez lewicowe skrzydło partii, opowiadające się za wizją Berniego Sandersa. Jednak wizja to po raz kolejny przegrała z wpływami Obamy i Clinton.
Pocieszające jest, że Perez to pierwszy przywódca partii latynoskiego pochodzenia. Ale to jedyny, nikły pozytyw. Perez był sekretarzem pracy w administracji Obamy. Zamierza, jak sam podkreśla, być “twardą opozycją” wobec Trumpa i wobec Republikanów, którzy w Kongresie mają miażdżącą przewagę. Zamierza też, co gorsza, bronić “osiągnięć ośmiu lat prezydentury Baracka Obamy”.
Lewe skrzydło przegrało w wielkim stylu. – Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby wyjść z tego zebrania podzieleni – stwierdził Ellison, godnie przyjmując porażkę i nawołując do jednoczenia się wokół nowego przewodniczącego.
Perez bynajmniej łatwego zadania nie ma. Paliwa, jakim jest nienawiść do Trumpa, może nie starczyć na długo, partia jest osłabiona i podzielona jak nigdy wcześniej. – Przeżywamy kryzys zaufania i wiary w słuszność naszych idei – przyznał sam Perez po wyborach.
Perez formalnie, jako Przewodniczący Krajowego Komitetu Partii Demokratycznej, zajmować się będzie organizacją i strategiami prezentowanymi w kampaniach wyborczych oraz nadzorem Krajowej Konwencji partii przed wyborami prezydenckimi. Jego poprzedniczka, Debbie Wasserman Schultz, zrezygnowała ze stanowiska po rozpętaniu na nowo afery mailowej Clinton. Zadaniem Pereza na dziś jest przede wszystkim – nie oszukujmy się – zasypywanie podziałów.