Spróbuję zacząć od początku, by nadać bezsensowi jakiś sens. Wczoraj przez media przetoczyła się informacja o wiceministrze Edukacji Narodowej, Tomaszu Rzymkowskim, który oburzył się, że w podręczniku dla klas I-III ktoś śmiał wspomnieć o prawach zwierząt i podał przykłady ich łamania. Wiceminister powiedział, że nie ma czegoś takiego jak prawa zwierząt. Według niego zwierzę nie jest i nie może być podmiotem prawnym. W treści podręcznika doszukał się zgubnej ideologii (chodziło o szacunek do zwierząt), która stoi w sprzeczności z prawem boskim, któremu podlega Rzymkowski i jemu podobni. Słynne „czyńcie sobie ziemię poddaną” wygląda chyba tak:
I powiedział Pan: Będziesz wiązał swojego psa na łańcuchu, będziesz mu dawał pomyje, których sam nie zjadłeś, a gdy będziesz miał go dość, przywiążesz go w odległym lesie i tam na śmierć porzucisz. A gdy pies zachoruje ze starości, będziesz patrzył jak zdycha w męczarniach, bo to jest właśnie prawo boskie – bóg dał, bóg wziął.
Wydaje mi się, że wiceminister mniej więcej w ten sposób widzi kwestię praw zwierząt. Zresztą, nie tylko on. Narracja kościoła katolickiego, w której zwierzęta nie mają duszy i są przedmiotami, podległymi nam, stworzone tylko do tego by służyć człowiekowi, zbiera swoje żniwo codziennie. Kilka przykładów chciałabym tu przytoczyć.
Dziś przyłapano byłego senatora PiS, Waldemara B., który przywiązał swojego psa na lince do haka samochodowego i ruszył. Pies biegł, ile mógł, ale w końcu zabrakło mi sił i spory kawał drogi był po prostu wleczony za jadącym autem. Wszystko zostało uwiecznione na nagraniu i zgłoszone na policję. Takie praktyki są stosowane, pan senator nie był pierwszym, któremu nie chciało się włożyć psa do samochodu w obawie przed pobrudzeniem tapicerki.
Dwa dni temu w okolicach Nowego Kawęczyna została odnaleziona suka z ogromnymi, głębokimi ranami na szyi. Co się stało? Została powieszona na sznurku, który wbił się jej tak głęboko w ciało, kiedy walczyła o życie, że niemal odrąbał jej głowę. O wielu takich przypadkach słyszałam, ani ona pierwsza, ani ostatnia. To po prostu jedna z metod pozbywania się psa, ponieważ „jest rzeczą”.
Kilka tygodni temu zaś, przypadkowy przechodzień znalazł w okolicach Krakowa innego pieska, przywiązanego na krótkiej czerwonej smyczy głęboko w lesie. Pies już nie żył. Umarł z głodu, pragnienia i zimna. Bo był „rzeczą”.
Pamiętam też psa, który umierał ponad tydzień, wyjąc z bólu, uwiązany na łańcuchu. Nigdy wcześniej nic tak strasznego nie widziałam, a trochę już wiem jak świat wygląda, bo zajmuję się psami od lat. Właściciele nie zgodzili się wezwać weterynarza, ani żeby podać psu leki przeciwbólowe, ani żeby go uśpić. Znowu prawo boskie stanęło na drodze. Zanim zdecydowałam się w końcu powiadomić służby, pies już nie żył. Rzecz.
Styczeń w tym roku był bardzo mroźny, a przypadkowy przechodzień znalazł jednodniowe, ślepe szczenięta w foliowym worku na podmiejskim śmietniku. Ktoś bez trudu się ich pozbył, bo były tylko „rzeczą”. Historia o szczeniętach w worku też nie jest wyjątkowa. Śmiało można powiedzieć, że to nagminne.
Szczenięta te, przypomniały mi moją osobistą przygodę, w której miesza się tradycja, kultura, prawo boskie i niedziałający aparat państwa. Kilka lat temu przybłąkał się do mnie pies – duży, młody samiec. Ponieważ nie planowałam kolejnego psa, zadzwoniłam do gminy z prośbą, by się psem zaopiekowali, bo taki obowiązek nakłada na nich ustawa. Pani z gminy powiedziała, że nie mają miejsca, ale jakoś się dogadamy. Zaproponowałam, że mogę psa przetrzymać na tak zwanym „domu tymczasowym”, a gmina pokryje koszty jedzenia, szczepień, odrobaczenia i kastracji. Kiedy wymówiłam to ostatnie słowo, pani zamilkła na chwilę i powiedziała, że nie ma mowy.
Nie wykastrują psa. Dopiero przeprowadziłam się na wieś i nie do końca orientowałam się w realiach i standardach tutejszej opieki nad zwierzętami i nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Okazało się, że gmina nie da pieniędzy na kastrację psa, ponieważ to są sprawy światopoglądowe. Boskie prawo obowiązuje jednak i psy i pozwala im na wolne rozmnażanie, święte prawo do posiadania jajek i krycia suk ile dusza zapragnie. Kastracja bezdomnego psa byłaby pogwałceniem boskiego prawa i wolności osobistej zwierzęcia. Zapytałam pani urzędniczki, czy jeśli postawi na szali jaja tego jednego psa, a na drugiej dziesiątki szczeniąt, które on spłodzi, z których większość zginie z zimna, głodu lub zostanie utopionych, to czy rachunek nie jest oczywisty? Okazało się, że nie był.
Od wielu lat staram się pomagać organizacjom pro-zwierzęcym. Przez te lata przewinęło się przez nasz dom sporo psów. Jakiś szczeniaczek wyrzucony do lasu przez właścicieli, bo gryzł meble. Suka z bacówki tak ciężko wycieńczona, że nie mogła chodzić i podejrzewano dysplazję. Okazało się, że to przykurcze mięśni z niedożywienia. Kolejna, z szyją szarą od kolczatki, z ciągnącym się za nią łańcuchem. Szczeniak, wywalony do rowu w sąsiedztwie, który kiedy jadł, to cały dom się trząsł, bo tak na nas warczał. Dwie kolejne suki, trzymane przez 7 miesięcy w stajni, które nigdy nie widziały świata poza końskim boksem. Suka, która polowała u pana kłusownika, ale nieszczęśliwie ciężko połamała sobie nogę, więc stała się bezużyteczna. Ona też była tylko rzeczą.
To tylko kilka historii z setek tysięcy przypadków znęcania się nad zwierzętami. Skala jest tak ogromna, okrucieństwa co rusz nowsze, obojętność masowa, śmierć i krew powszechna. Ale jak może być inaczej, skoro ludzie na najwyższych szczeblach władzy, jak wiceminister Rzymkowski mówią to, co mówią? Jak może być inaczej, skoro w kościele usłyszymy, że pies nie ma duszy i jest tylko narzędziem w ręku człowieka?