protest w Warszawie

Zablokowane centra wielkich miast, tłumy na ulicach małych miasteczek i mieścin, falujące uzasadnioną wściekłością ludzkie mrowie. Wybałuszone strachem oczy rządzących. Księża, którzy po raz pierwszy stanęli oko w oko z ludźmi bez cienia szacunku wykrzykujący im w twarze wszystkie grzechy i zbrodnie Kościoła katolickiego. „Wypierdalać!” niesie się przez całą Polskę. Opozycyjne media i sieci społecznościowe smakują nadciągające zwycięstwo. Już blisko, już na wyciągnięcie ręki, jeszcze kilka dni, jeszcze jeden mały wysiłek i wygramy. Tak, trwająca mobilizacja jest bezprecedensowa, a demonstracje wprost w kościołach złamały tabu. Ale do zwycięstwa jeszcze droga daleka.

Nawet nie chodzi mi o to, że władza ma ciągle w ręku mocne atuty – swój niemały żelazny elektorat oczadziały chamską propagandą swoich najemnych mediów, gotów do linczów, ma aparat przemocy państwa, które zawłaszczyli bezwstydnie i bezczelnie, ma też stan wyjątkowy z powodu pandemii, oczywiście. Gdyby tego nie mieli, nie byłoby bezczelnego wystąpienia Morawieckiego wczoraj rano ani wieczornej mowy Kaczyńskiego. Jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa.

Ale dobrze, wyobraźmy sobie, że manifestacje zwyciężają. Okrzyk „wypierdalać!” nabierze wytęsknionych realnych kształtów. Wypierdolą zatem politycy Zjednoczonej Prawicy, niedoszli fuhrerkowie, niedouczeni debile i tępi fanatycy. Wypierdolą i księża, pewni do tej pory swej bezkarności, nieumiarkowani w chciwości i nieczystości. Ale niedaleko, zapewniam. Owszem, pod nową władzą Polki dostaną na pewno, i to szybko, ustawę o przerywaniu ciąży zgodną z normami cywilizowanych państw Europy Zachodniej. Należy się wam, to pewne. A dalej co?

Bo patrzcie, kto ma teraz największe szans przyjść po nich. Przyjdą otóż ci sami, którzy podpisywali Konkordat, którzy z biskupami pod pachę w Komisji Majątkowej rozrzucali kawałki Polski zakonom, kościołom i hierarchom. Przyjdą koledzy tych, którzy wprowadzali niezgodnie z prawem religię do szkół. Myślicie, że nie przywrócą swoim przyjaciołom i wspólnikom w sutannach ich przywilejów? Że pod ich rządami wymiar sprawiedliwości nie będzie wciąż zastanawiająco łagodny dla księży przestępców?

Przyjdzie prof. Zoll, który dziś ma czelność wznosić swe wyblakłe oczęta do nieba i wygłaszać tyrady przeciwko decyzji „Trybunału Konstytucyjnego” niepomny swego haniebnego sprzeciwu w 1997 roku wobec aborcji z powodów społecznych. Przyjdą obrońcy demolowanego systemu sprawiedliwości i wciąż bez cienia refleksji, że jednak skądś się wzięła zgoda na rozwalanie przez PiS sądów, TK i prokuratury. Będą opowiadać, jak znany profesor uniwersytecki na łamach „Gazety Wyborczej”, że system sprawiedliwości jest jak wielki szpital, który działa świetnie, tylko czasem trafiają się w nim nieszczęścia i błędy, ale to nie powinno przysłaniać sukcesów. Mówiąc inaczej: gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Nie mają i nie będą mieli zamiaru pytać wióra, co o tym myśli.

Przyjdą macherzy od gospodarki, prywatyzujący co się da, w dupie mający prawa pracownicze, wysokość wynagrodzeń i elementarną choćby sprawiedliwość w stosunkach pracy i własności. Którzy jednym pociągnięciem pióra skazywali na wegetację i samobójstwa byłych pracowników PGR-ów, pracowników wielkich zakładów przemysłowych, odmawiający emerytury ludziom, obarczanych odpowiedzialnością zbiorową. Prywatyzujący na potęgę służbę zdrowia.

Przyjdą ci, którzy zgodnie podnosili swe ręce, by powstał IPN, by opluwać i fałszować najnowszą historię, by Polska świętowała „żołnierzy wyklętych” z bratnią krwią na rękach.

Przyjdą ci sami, którzy, gdy przyszło do próby postawienia polityków PiS z poprzedniej ekipy przed Trybunałem Stanu, nagle przypomnieli sobie, że to przecież ich styropianowi kumple, że razem przecież brali udział w największym oszustwie społeczeństwa polskiego, jakim było przejęcie władzy przez „Solidarność”. I pomogli im uniknąć kary, bo przecież działali wspólnie i w porozumieniu.

Na waszych plecach wjadą z powrotem do gabinetów i restauracji ci sami, którzy dziś walczą o demokrację, dla nich równoznaczną z nieznośną pogardą dla prostego człowieka, poczuciem bezkarności, podejrzanymi interesikami z gangusami. Bo oni są ci lepsi, im wolno.

To będzie wasze zwycięstwo? Przecież stać was nie tylko na to, by nie dopuścić do powrotu czających się za waszymi plecami tych samych łobuzów, którzy doprowadzili do tego czym dzisiaj jest ten kraj. To będzie dopiero połowa sukcesu. Stać was na to, by podziękować całej skompromitowanej klasie politycznej. Wziąć sprawy w swoje ręce, zaproponować całkiem nową Polskę. Zasługują na to kobiety, zasługujemy na to wszyscy.

Ale jeśli zwycięstwo miałoby polegać na tym, że wróci to, co było przez ostatnie 30 lat, to nie będzie to żadne zwycięstwo. Walcząc na ulicach, macie siłę. Wykorzystajcie ją, niech ten bunt pozostawi po sobie coś naprawdę trwałego. Jeśli w ostatecznym rozrachunku przyniesie tylko personalne przetasowania i dalsze pudrowanie systemu, który krzywdzi wszystkich i wszystkie, to nie będzie nic wart.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…