(„Fakty i Mity” nr 5/2018)
Dawno nie czułem się tak podle. Przychodzi mi bronić wrogów. Nie wiem, czy to powód do śmiechu czy do płaczu, śmieję się więc przez łzy.
Zgrzytnęło na linii Izrael – Polska. Zgrzytnęło głupio i niepotrzebnie. Zgrzytnęło niespodziewanie. Ale, że coś kiedyś zgrzytnąć musiało to przecież wszyscy wiemy. Śledzę przebieg konfliktu wywołanego projektem zmian w ustawie o IPN. Śledzę go nie tylko z uwagą, ale i z obrzydzeniem. Nie pamiętam, ile już razy tłumaczyłem izraelskim dziennikarzom, że nie chcemy niczego zabraniać ani im, ani innym, ale domagamy się jako naród, by nie przypisywano nam winy za zbrodnie hitlerowskie.
Ktoś moim izraelskim Przyjaciołom z redakcji portali „Kursor” i „Detali”, z tygodnika „Globus”, z radia „Reka”, radia „Voice of Israel” telewizji „ITON TV” i „9 TV Israel Channel” zdrowo namieszał w głowach. Informacje o projekcie zmian w ustawie odbierali jako próbę uciszenia wszelkiej dyskusji o ewentualnej odpowiedzialności Polaków za zbrodnie wojenne. Nie wierzę, żeby było to spowodowane nędzną jakością tłumaczenia projektu. Ktoś ich ewidentnie karmił nieprawdziwymi informacjami. Byli to politycy izraelscy. Koledzy przyjmowali moje tłumaczenia ze zdziwieniem, ale i zrozumieniem. Zdaje się, że przez kilka dni gorących dyskusji zrobiłem dla wytłumaczenia polskich racji więcej, niż cała nasza nieudolna dyplomacja.
Zgadzam się z duchem planowanych zmian. Nie poczuwam się do winy za zbrodnie hitlerowców. Nie chcę, by działające podczas II Wojny Światowej na terenie Polski obozy koncentracyjne, nazywane były „polskimi obozami”. Jestem za tym, by karać Polaków – kolaborantów i Polaków – oprawców za ich czyny, ale nie obciążać za nie „narodu i państwa polskiego”. Moje słowa spotykały się z pełnym zrozumieniem izraelskich rozmówców, ale… Ale uważali, że w swojej wierze w polski rząd i polski parlament jestem naiwny. Było to dla nich dziwne, bo wiedzą, że rząd IV RP i aktualną większość parlamentarną darzę nikłym zaufaniem i jeszcze mniejszym szacunkiem.
Trzeciego dnia dawali mi do zrozumienia, że „wiedzą o co chodzi”. O to mianowicie, że chcemy dokopać Ukraińcom przy okazji wprowadzenia zapisów piętnujących tych którzy podważają prawdę o „Rzezi wołyńskiej” lub ją gloryfikują. W rozmowach delikatnie „puszczali oko” sugerując, że są po naszej stronie, powinniśmy się tylko wycofać z zapisów odnoszących się do Holocaustu. – Nie! Nie mieszajcie jednego z drugim – krzyczałem.
Przyjaciele sugerowali, że wątek ukraiński nie jest ich wymysłem, ale pochodzi z „wiarygodnych polskich źródeł”. Jeśli to prymitywny chwyt wizerunkowy polskiej „dyplomacji werbalnej”, to jesteśmy w większym bagnie, niż można się było spodziewać. To straszne, że nie potrafimy wiarygodnie przedstawić swoich racji i równie wiarygodnie zapewnić o dobrych intencjach.
Czwartego dnia kryzysu ogarnęli się sami Izraelczycy i składnie zaczęli mówić, o co im chodzi. Otóż też nie mają w sumie nic przeciw „duchowi” ustawy. Nie wierzą tylko byśmy byli sprawiedliwi w operowaniu jej zapisami. Nie wierzą, że potrafimy być uczciwi. Nie wierzą w nasze deklaracje o chęci walki z antysemityzmem i przejawami faszyzmu. Nie wierzą, że ustawa nie będzie nadinterpretowana przez skrajnie upolityczniony IPN, bo tak jak my nie wierzą w apolityczność tej instytucji. Nie wierzą, że zostanie zachowane prawo swobodnej wypowiedzi artystycznej i prac naukowych. Nie wierzą, że rządzący Polską nie zwrócą upolitycznionego aparatu represji na przykład przeciw historykom i popularyzatorom nauki jak Jan Gross. Nie ducha nowelizacji ustawy boją się Żydzi, lecz polskiej sprawiedliwości pod rządami PiS. I tu chyba tkwi istota konfliktu. I wiecie co? Nie tylko ich rozumiem, ale twierdzę, że w obawach tych mają rację.
Tak samo jak my widzieli kwitnący polski nacjonalizm podczas Marszu Niepodległości. Tak samo jak my widzieli uśmiechniętą twarz ministra spraw wewnętrznych M. Błaszczaka, który z dumą wypowiadał się o uczestnikach marszu. Tak samo jak my widzieli rok rocznie tłumy ONR-owców i kiboli na Jasnej Górze. Tak samo jak my widzieli i widzą akty gloryfikacji ich morderców z formacji „żołnierzy przeklętych”. Tak samo jak my, widzieli reportaż TVN z fetowania urodzin Hitlera. I widzą, że brali w nim udział ludzie bezpośrednio związani z nacjonalistami w naszym parlamencie. Widzą, że po tym reportażu, te same twarzyczki, które w listopadzie radowały ministra Błaszczaka, po upublicznieniu zaczęły rządzącym przeszkadzać. Widzą jak szybko rozprawiła się z nimi dyspozycyjna prokuratura. Ta, sama, która w listopadzie nie dostrzegła łamania prawa na Marszu Niepodległości. Sądzić ich będą sądy, których niezależność została podważona przez struktury Unii Europejskiej. Po nowelizacji ustawy, o winie „naruszenia dóbr narodu polskiego” decydować będzie IPN. Ten sam, który gloryfikuje formacje ich morderców. Ten sam, którego naukowcy twierdzą, że podczas okupacji hitlerowskiej Żydzi mieli większe prawa niż Polacy.
Widzą, Żydzi, że Sejm przyjmuje projekt nowelizacji ustawy na kanwie obchodów jednego z ich najważniejszych świąt – Dnia Pamięci o Ofiarach Holocaustu. Widzą, że projekt przechodzi dzięki głosom większości sejmowej, którą ma Nadpolak dzielący rodaków na „lepszy i gorszy sort”. I przypominają sobie z historii podobną postać. Widzą, że żaden z rządów ostatniego ćwierćwiecza nie zrobił nic, żeby zamknąć szczujnię toruńską, a przynajmniej połowa z nich ogrzewała się jej ciepłem. Patrzą więc na nas jak na kraj rozwijającego się antysemityzmu, a projekt dyskusyjnej ustawy uważają za bezczelną próbę ukrócenia wszelkiej krytyki.
Rozumiem ich. I choć opowiadam się po stronie nowelizacji ustawy – oni rozumieją mnie. Jeśli więc się rozumiemy, problem leży poza dyskutowanymi zmianami i sprowadza do wiary w tych, którzy nowe prawo będą egzekwować. Historia nauczyła Żydów czujności, dzięki czemu potrafią dostrzec, że walka z symbolami faszyzmu nie oznacza, że nie można odwoływać się do jego idei.
Shalom Przyjaciele!
צחוק ודמעות* – hebr. śmiech i łzy