Site icon Portal informacyjny STRAJK

11 września – pamiętajmy o kapitalistycznej zbrodni w Chile

fot. Julia Kubisa

42 lata temu grupa faszyzujących zwolennikow wolnorynkowego kapitalizmu za pomocą samolotów i czołgów obaliła demokratycznie wybranego prezydenta tego kraju – Salvadora Allende. Rozpoczął się najmroczniejszy okres w historii tego państwa – dyktatura junty pod przywództwem generała Augusto Pinocheta. Zanim jeszcze ciało Allende zdążyło ostygnąć, do Santiago de Chile przylecieli architekci drugiej fazy gwałtu na wolności i sprawiedliwości w południowoamerykańskim kraju – specjaliści od wdrażania kapitalistycznych reform, tzw. „Chicago Boys”.  Wcześniej CIA, mimo wielu wysiłków, nie udało się zainstalować w Chile marionetkowego rządu, który byłby zdolny do realizacji planu, stworzonego przez – oczekujących rozszerzenia stefy podporządkowania o kolejny kraj – waszyngtońskich imperialistów.  Już trzy lata wcześniej, kiedy socjalista Allende obejmował rządy, pijany z rozpaczy prezydent Nixon miał wybełkotać „Niech ich gospodarka jęczy z bólu”. Wkrótce potem na Chile zostało nałożone haniebne embargo, uniemożliwiające m.in. eksport miedzi –  głównego surowca i największego źródła dochodów budżetowych.

W ciągu 17 lat dyktatorskich rządów Pinochet wprowadził brutalny terror, który miał zabezpieczyć spokojne przeprowadzenia wolnorynkowego eksperymentu. Jak to już zauważyła Naomi Klein w swojej książce „Doktryna Szoku” – kapitalizm w czystej postaci można narzucić wyłącznie społeczeństwu zdezorientowanemu społeczno-polityczną lub ekologiczną katastrofą (polska transformacja czy hurgan Katrina) lub poddanemu zinstytucjonalizowanemu terrorowi. W kraju Pinocheta swobody obywatelskie i fundamentalne prawa obywatelskie zostały ograniczone. Ziemia, rozdana chłopom przez poprzednie rządy, wróciła w ręcę latyfundystów. Dotowana przez państwo kultura, przeżywająca rozkwit za czasów socjalistycznego prezydenta – zredukowana do poziomu bruku; dostęp do tej wyższej był warunkowany zasobnością portfela. Dla Chilijczyków nastały czasy barbarzyństwa i bezwzlędnego wyzysku. Pod fabrykami ustawiały się kolejki zdesperowanych pracowników, proszących o zatrudnienie na głodowych stawkach.  Państwo przestało gwarantować obywatelom jakiegokolwiek  bezpieczeństwo ekonomiczne.  W Chile ginęli przeciwnicy reżimu. Według różnych źródeł życie miało wówczas stracić od 3 do 10 tys. osób. Ofiary były rażone prądem, wyrzucane z samolotów do oceanu, rodzice poddawani torturom na oczach dzieci. Przynależność do związków zawodowych była bardzo źle widziana, a liderzy organizacji pracowniczych poddawani represjom ze strony tajnej policji politycznej – DINA.  Łącznie przez pinochetowskie katownie przewinęło się ok. 40 tys. osób. Był to jeden z najbardziej nieludzkich reżimów drugiej połowy XX wieku. Wszystko w imię wolnego rynku i realizacji instrukcji wydanych przez chicagowskich majsterkowiczów z Miltonem Friedmanem na czele.

Władza kapitalistycznych morderców w Chile ma niestety spore grono entuzjastów nad Wisłą.  Kiedyś konający w areszcie w Londynie dyktator został odwiedzony przez trzech polskich prawicowców – obecnego polityka PO, a wówczas AWS – Michała Kamińskiego, znanego katolickiego integrystę – Marka Jurka oraz Tomasza Wołka, wtedy redaktora naczelnego dziennika „Życie”. Polacy wręczyli zbrodniarzowi ryngraf z Matką Boską. Sam Kamiński podczas swojego wystąpienia w Sejmie nie krył zresztą, że metody stosowane przez chilijską juntę są godne naśladownictwa – Jak na was patrzę, panowie, to wiem, że o generale Pinochecie nie trzeba mówić, tylko go trzeba naśladować – mówił Misiek do lewicy.

Exit mobile version