Nawet w debatach toczonych na Facebooku argument „ad Hitlerum” kończy dyskusję, kompromitując rozmówcę. Tę zależność powinien znać i rozumieć każdy uczestnik życia publicznego. Ale nie w Polsce.
Dla nas druga wojna światowa stanowi sacrum wtedy, kiedy słyszymy, że ktoś napomknął o „polskich obozach” albo kiedy ktoś nam wypomni pogromy Żydów w międzywojniu. Ale tak na co dzień nie mamy problemu, żeby każdego, z kim się nie zgadzamy nazwać Goebbelsem, hitlerowcem czy kapo, a trudna, konfliktowa sytuacja to dla nas „łagry”, „obozy” i „Powstanie Warszawskie”. I chociaż tłucze się u nas w szkole te „Medaliony”, gdzie czytamy o przerabianiu ludzi na mydło, chociaż otwierają się kolejne wybajerzone muzea, to i tak nic z tego nie rozumiemy i dalej rzucamy tym nazizmem na prawo i lewo.
Na początku ubiegłego roku znane nam wszystkim stowarzyszenie Dzielny Tata wstawiło na swoją tablicę zdjęcie z bramą obozu Auschwitz jako metaforę trudnej doli ojca walczącego o kontakty z dzieckiem. Sędzia Cezary Skwara, były wiceprezes Iustitii porównał Jarosława Kaczyńskiego bezpośrednio do Hitlera. Piotr Gliński we „Wproście” poskarżył się, że język, którym opozycja krytykuje PiS, ma odczłowieczający charakter, taki sam jaki stosowała III Rzesza. Marek Jakubiak też napomknął o zjednoczonej opozycji w roli NSDAP.
A potem przychodzi 5 grudnia i „Gazeta Polska” wydaje numer z bonusem. Dołącza do niego plakat „Achtung, RuSSia” z tym samym motywem Totenkopf, który wcześniej pokazał Michał Rachoń w swoim programie w TVP Info w ramach komentarza do wydarzeń międzynarodowych.
A Tomasz Sakiewicz pisze oburzony felieton na łamach Niezależnej i twierdzi, że skoro ten plakat ma już cztery lata i ktoś go już kiedyś ujawnił światu, to znaczy, że wszystko jest ok i że spokojnie można go stosować dalej jako taką sobie niepokorną ilustrację. No więc nie. Symbole nazistowskie nie są równoznaczne z dorysowaniem komuś oślich uszu, niezależnie od tego, czy tym kimś jest Putin, Trump, Kaczyński, Macron, Merkel, Xi Jinping czy Jan Kowalski. Sugerowanie zbrodni porównywalnej do planowanego wymordowania kilku milionów ludzi nie jest językiem politycznej debaty ani dopuszczalnej krytyki. Sięganie po taką retorykę jest oznaką totalnego braku szacunku do powagi Zagłady – a już na pewno nie powinno być motywem do okładania po głowie w publicystycznym programie państwowej stacji czy gadżetem do powieszenia nad łóżkiem.
Gdzie był redaktor Sakiewicz, kiedy sprawa wymienionego przeze mnie wcześniej sędziego Skwary ocierała się o Sąd Najwyższy? Czy również dziwił się oburzeniu, tak jak dziś dziwi się reakcji rosyjskiego MSZ? Czy poparłby wówczas kolportaż serii plakatów przedstawiających prezesa PiS z charakterystycznym wąsikiem, a może nawet wąSSikiem? Czy uważa, że porównanie wydarzeń w Cieśninie Kerczeńskiej z drugą wojną światową jest adekwatnym komentarzem, niezależnie od oceny politycznej konfliktu rosyjsko-ukraińskiego?
Nie oburza mnie słowo „kurwa” zamiast przecinka, ale nazizm owszem. Za chwilę dojdziemy do ściany ignorancji. Tak nawiasem mówiąc, trzecia dywizja pancerna „Totenkopf”, składająca się z wartowników obozów, urządziła w ‘44 krwawą rzeź w okolicy mojego rodzinnego miasta. Plakat Sakiewicza za 5,90 miał w zamyśle obrażać Putina, ale tak się składa, że przy okazji obraża również mnie. I wszystkich ludzi, którym ten symbol odebrał bliskich. Niech TVP i pan Sakiewicz testują sobie łaskawie granice retorycznej bezczelności w innej materii.