Kiedy gruchnęła wieść, że PiS chce rakiem wycofać się z ustawy o ochronie zwierząt w tym kształcie, w którym złożyła ją do Sejmu, poprosiłam o komentarz kilka osób siedzących w temacie. Od rana obserwowałam fejsbukowe ściany aktywistów, pasjonatów, czy zwykłych zjadaczy chleba, którzy tak jak ja kibicowali ustawie. Widać było na nich bezsilność, frustrację przetykaną resztkami nadziei, poczucie zrobienia w balona. I ogarnęła mnie refleksja, że jesteśmy z tym naszym gniewem strasznie samotni. Traktuje się nas, również na lewicy, w podobny sposób, w jaki gospodarze traktują swoje psy na łańcuchach, co to teraz z 3-metrowych skoczą na 4-metrowe, a cyrkowcy swoje tygrysy i niedźwiedzie w klatkach: nasz głos nie ma znaczenia.
Pobrzękuje sobie czasem gdzieś w tle i przypomina, że warto rzucić jakiś polityczny ochłap, żeby całkiem nie zdechło i żeby ktoś się czasem nie przyczepił, czemu toto już nie dycha. Ale ochłap też rzuca się dopiero wtedy, kiedy nie ma akurat „ważniejszych spraw”.
Przez głowę zaczęły przelatywać mi wszystkie rozmowy, które odbyłam w ostatnim czasie z lewicowymi znajomymi, tłumaczącymi z pietyzmem, że walka z przemysłem futrzarskim jest esencją burżujstwa z Placu Zbawiciela. Że zalewa nas faszyzm, a ja skupiam się na „pierdoleniu o mielonych kurczaczkach”. Że całe rodziny w nędzy żyją, a mnie pieska na mrozie żal, to przecież dalekie od lewicowych ideałów i pełne pogardy dla ludu przy okazji, w dupie się paniusi od tego dobrobytu przewraca.
Idźcie wy sobie wszyscy do diabła, albo do ojca Rydzyka, wszystko mi jedno.
Nie wmawiajcie mi, że kojec zamiast łańcucha czy sznurka to jest rujnowanie życia mieszkańcom polskiej wsi. Że temat wyzysku nie dotyczy ferm, bo absolutnie nie pasą się na nich oligarchowie. Że w ogóle interesy zwierząt i „ludu” są przeciwstawne. Że kartę lewaka podbić można tylko w kaszkiecie i z „poważną” legitymacją związkowca przeciwko „niepoważnej” przynależności do prozwierzęcej fundacji i stowarzyszenia.
Prawa zwierząt to tylko modna zabawa? Brednie. Pogadajmy o zatrudnianiu na czarno przez hodowców, pogadajmy o tym, jak produkcja dóbr luksusowych, jakimi są futra, degraduje środowisko i rujnuje biznesy choćby pszczelarzom. Pogadajmy o opłacalności utrzymywania małych gospodarstw, produkujących mleko czy jajka. Pogadajmy o tym, jak bardzo trujące jest to, co trafia na stoły klasy pracującej. Tanie – bo naszpikowane antybiotykami mięso z hodowli przemysłowych czy świecące mleko, które nigdy się nie zsiada. To wszystko powiązane jest z dobrobytem zwierząt.
Czemu stwarzacie fałszywe przekonanie, że zajmujemy się sprawami marginalnymi, bez znaczenia dla lewicowego wyborcy? Czemu powielacie narrację o tym (serwus, Krytyko Polityczna), że troszcząc się o prawa zwierząt, rezygnujemy z pochylania się nad prawami ludzi? Dlaczego robicie z nas kosmitów, którzy domagają się wprowadzenia ustawą ekomarchewek za 13,70 sztuka, niczym Maria Antonina ciastek? Cieszycie się teraz, że banda hipokrytów, której wydaje się, że robi nam łaskę poprzez zadekretowanie czegoś, co na świecie jest cywilizacyjnym standardem – prawdopodobnie zagra nam na nosie? Powinniśmy dziś wyjść na ulice razem, wkurzeni.
To dziwne uczucie, kiedy z żalem wypowiadam słowa „cała nadzieja w Kaczyńskim”. W moich oczach PiS traci właśnie ostatnią szansę, aby udowodnić, że potrafi przemóc strach przed tupnięciem nóżką pewnego księdza z Torunia. I że w ogóle potrafi zrobić cokolwiek więcej niż rzeczy politycznie opłacalne. W języku ludu to zjawisko nazywa się kurewstwem, nie mylić z pracą seksualną, której należy się szacunek.