Trwa skoordynowane uderzenie rosyjskiego lotnictwa i wojsk rządowych na pozycje rebeliantów w północnej części Aleppo. Stany Zjednoczone, które jeszcze wczoraj groziły, że całkowicie porzucą starania na rzecz politycznego rozwiązania konfliktu, dzisiaj zmieniły zdanie.
Na temat efektów ofensywy napływają sprzeczne informacje – wojsko syryjskie podaje, że atak na dzielnicę Malak i próba przerwania drogi Castello zakończyły się powodzeniem, a jedynie w dzielnicy Sulajman al-Halabi różne antyasadowskie partyzantki stawiły poważniejszy opór. Druga strona utrzymuje, że atak sił rządowych został odparty. Z rąk do rąk przechodził dawny obóz dla uchodźców z Palestyny – Handarat. Pewne jest jedynie to, że armia Baszszara al-Asada i Rosjanie prowadzą właśnie jedno z najsilniejszych uderzeń w ciągu ostatnich miesięcy i jak zawsze w wypadku wojny domowej ginie także ludność cywilna (kilkadziesiąt osób według różnych źródeł). Syrian American Medical Society informowało wczoraj o zbombardowaniu dwóch szpitali w mieście.
Również wczoraj Stany Zjednoczone groziły, że jeśli Rosja nie przerwie bombardowań, Waszyngton całkowicie przerwie działania dyplomatyczne na rzecz politycznego rozwiązania konfliktu. Jednak John Kerry i Siergiej Ławrow odbyli wczoraj rozmowę telefoniczną, podczas której rosyjski minister spraw zagranicznych po raz kolejny przypomniał, że USA nie zrobiło nic, by wymusić na opozycjonistach zerwanie współpracy z terrorystycznym Frontem Podboju Lewantu, byłą syryjską gałęzią Al-Ka’idy. Stany Zjednoczone nie odniosły się do tej kwestii.
Wczoraj „New York Times” poinformował również o nagraniu, jakie dokumentuje przebieg spotkania amerykańskiego sekretarza stanu z zagranicznymi syryjskimi działaczami opozycyjnymi. Na dramatyczne pytania, ilu obywateli Syrii musi zginąć, by Amerykanie podjęli decyzję o „poważnych działaniach” (z kontekstu wynika, że chodzi o bezpośrednią zbrojną interwencję), Kerry tłumaczy się, że wejście US Army do walki jest obecnie całkowicie nieprawdopodobne. Stwierdził, że zarówno dozbrajanie opozycji, jak i włączenie się do wojny mogłoby przynieść „nieoczekiwane skutki”. Sekretarz stanu nie zdobył się na odwagę, by powiedzieć wprost: w takim wypadku Syria zamieniłaby się w drugi Irak, a największym wygranym byliby skrajni fundamentaliści.
Zdobycie Aleppo będzie dla syryjskiej opozycji oznaczało utratę ostatniego zajmowanego miasta. Centrum antyasadowskich sił uznawanych przez Zachód za godne popierania zostałaby w takiej sytuacji prowincja Idlib, która dzięki przygranicznemu położeniu i dwuznacznej polityce Turcji będzie w stanie bronić się jeszcze długo. Wojna nie skończy się szybko, bo żadna z potęg popierających przeciwne strony nie zamierza odpuścić swoich lokalnych i globalnych interesów. Życie zwykłych Syryjczyków w tym wszystkim liczy się najmniej.