Jest szansa na otwarcie nowego cyklu politycznego. Rozpoczynający się rok może być korzystny dla lewicy za oceanem.
Dwie dekady temu, na początku XXI wieku, wezbrała w Ameryce Łacińskiej tzw. różowa fala. Był to okres zwrotu socjalnego po kolejnej rundzie deform neoliberalnych dewastujących kontynent w latach ’90. Jego uosobieniem byli Evo Morales w Boliwii, Lula w Brazylii, José Mujica w Urugwaju, Hugo Chávez w Wenezueli, Rafael Correa w Ekwadorze, Néstor i Cristina Fernández Kirchnerowie. Po okresie rządów lewicy niemal na całym kontynencie nastąpił etap konserwatyzmu. Ten prawicowy etap cyklu prawdopodobnie dobiega właśnie końca. Kontynent latynoamerykański znów politycznie się czerwieni. Do rządów Andrésa Manuela Lópeza Obradora w Meksyku i Alberto Fernándeza w Argentynie dołączają kolejne kraje.
W lipcu 2021 w Peru objął rządy Pedro Castillo zwany El Profe (Nauczyciel), pochodzący z rolniczej rodziny nauczyciel i związkowiec. Na stanowisko prezydenta startował jako kandydat marksistowskiej partii Perú Libre (Wolne Peru). Odniósł zwycięstwo nad kandydatką prawicowo-populitycznej Fuerza Popular (Siły Ludowe) Keiko Fujimori.
Trybun ludowy Prezydentem Republiki – jak Pedro Castillo wygrał w Peru?
Mimo wewnętrznych kłopotów w partii, niewielkiego doświadczenia politycznego (choć był liderem wielkiego strajku nauczycielskiego) oraz niechęci kreolskiej społeczności wobec wiejskiego nauczyciela, sprzyja mu sytuacja ekonomiczna. Peru znajduje się w czołówce wzrostu gospodarczego w regionie. Wychodzi jednak również z niesłychanie głębokiej zapaści spowodowanej rządami prawicy. Peru zajmuje również niechlubne pierwsze miejsce na świecie w statystyce spowodowanej wirusem Covid-19. W sumie choroba kosztowała już życie ponad 200 tysięcy obywatelek i obywateli tego kraju. Na realizację czekają ambitne obietnice wyborcze: reforma rolna, nowy system podatkowy, który raczej nie spodoba się wielkim kompaniom wydobywczym oraz wsparcie edukacji publicznej. El Profe zapowiada współpracę międzynarodową z innymi lewicowymi rządami w regionie.
W zeszłorocznych wyborach w Hondurasie wygrała Xiomara Castro z lewicowej partii Libertad y Refundación (Wolność i Odnowa).
Castro to żona Manuela Zelai, prezydenta obalonego w 2009 w wyniku ostatniego jak do tej pory w Ameryce Łacińskiej „klasycznego” zamachu stanu z użyciem broni palnej. Od tamtego czasu Honduras rządzony był przez trzech prawicowych prezydentów, z których dwóch ostatnich było podejrzewanych przez amerykańską prokuraturę o współpracę z przemytnikami narkotyków. Partia Narodowa wykorzystywała publiczne pieniądze z funduszu służby zdrowia, by przeznaczać je na kampanie wyborcze, nie podejmowała działań w okresach klęsk żywiołowych, rozbudowywała jednostki żandarmerii wojskowej oskarżanej o łamanie praw człowieka. Honduras stał się drugim po Haiti najbiedniejszym krajem obu Ameryk.
Xiomara Castro obejmie rządy 27 stycznia 2022 jako pierwsza kobieta w historii na tym stanowisku. Zamierza zliberalizować drakońskie prawo antyaborcyjne. Zmierzyć się będzie musiała nie tylko z przebudową systemu redystrybucji, reformą podatkową i rozbudową usług publicznych, ale również ze zgubnym dla kraju powiązaniem elit politycznych z narkotykowymi lordami. Aby temu podołać zapowiada zwołanie zgromadzenia konstytucyjnego, które miałoby dokonać zmian w ustawie zasadniczej.
Wielkie nadzieje wiązane są z Gabrielem Boricem, 35-letnim politykiem demokratycznej socjalistycznej lewicy, który 19 grudnia 2021 wygrał wybory w Chile jako kandydat partii Convergencia Social (Zbieżność Społeczna). Odniósł on zdecydowane zwycięstwo nad kontrkandydatem reprezentującym skrajną prawicę.
Chile ma lewicowego prezydenta! Gabriel Boric odniósł zdecydowane zwycięstwo
„Chile było kolebką neoliberalizmu i powinno być również jego grobem!” – obiecał nowy prezydent zgromadzonym na wieczorze wyborczym, stając się momentalnie nowym punktem odniesienia dla lewicy latynoamerykańskiej. Wcześniej ani Michelle Bachelet, ani Ricardo Lagos mimo socjaldemokratycznego zacięcia nie udało się pozbyć neoliberalnego dziedzictwa po dyktatorze Pinochecie. Ugrupowanie Borica również nie ma bezwzględnej większości i będzie musiało negocjować zmiany. Zatem nie należy się spodziewać ich błyskawicznie. Jednak Boric dał się poznać jako polityk umiejący zawierać porozumienia z odmiennymi siłami politycznymi. Jego ścieżka polityczna ma początek w protestach studenckich w 2011 roku. W 2013 roku został politykiem z powszechnego wyboru po raz pierwszy będąc wybranym do parlamentu. Swój mandat odnowił w 2017 roku. Jego priorytety obejmują progresywną reformę podatkową, wzmocnienie sektorów zdrowia publicznego i edukacji oraz projekt nowego systemu emerytalnego. Boric będzie musiał się zmierzyć z silnymi wpływami chilijskich przedsiębiorców.
W roku 2022 dwie kampanie wyborcze będą kluczowe dla umocnienia pozycji lewicy na kontynencie latynoamerykańskim. W maju do urn wybiera się Kolumbia, a w październiku Brazylia.
Kandydatem lewicy w Kolumbii jest były senator i burmistrz Bogoty Gustavo Petro. W latach osiemdziesiątych był członkiem rewolucyjnego ugrupowania partyzanckiego M-19, które później przekształciło się w partię polityczną. W 2011 roku utworzył Movimiento Progresistas (Ruch Postępowy), który umożliwił mu zwycięstwo w wyborach na burmistrza. Petro startował już w wyborach prezydenckich w 2018 roku, uzyskując poparcie 25 proc. głosujących i zajmując drugie miejsce w rywalizacji o urząd.
Rządy obecnie sprawującego władzę w Kolumbii Ivana Duque były naznaczone masowymi protestami przeciwko uderzającym w świat pracy zmianom podatkowym oraz eskalacją mafijnej przemocy aparatu policyjnego, () a także nieprzestrzeganiem Porozumień Pokojowych między rządem a siłami FARC. Przewiduje się, że w drugiej turze wyborów rywalem Gustavo Petro może zostać Sergio Fajardo, były burmistrz Medellín, reprezentujący tzw. trzecią drogę.
Natomiast w Brazylii możliwy jest powrót do władzy byłego prezydenta Luli da Silvy. Jest to najbardziej charyzmatyczny polityk Ameryki Łacińskiej i postać rozpoznawalna na całym świecie. Uniewinniony przez Sąd Najwyższy i zwolniony z więzienia, regularnie w sondażach otrzymuje wysokie wyniki. Nie potwierdził jednak jeszcze startu. Jest prawdopodobnie jedynym politykiem, który miałby szansę na odsunięcie skrajnie prawicowego Jaira Bolsonaro, bufona odpowiedzialnego za fatalne zarządzanie w czasie pandemii i antydemokratyczne rządy. Da Silva będący członkiem ponad półtoramilionowej Partido dos Trabalhadores (Partii Robotników) podobno pracuje jeszcze nad strategią i nad swoim wizerunkiem. W mediach społecznościowych, gdzie stoczy się poważna część wyborczej bitwy, już dorównuje, jak wynika z badań, sile urzędującego prezydenta. Wyniki badań preferencji wyborczych pokazują jego prowadzenie nad Bolsonaro (41-47 proc. dla Luli przy 22-24 proc. Bolsonero). Przy utrzymaniu takiej przewagi możliwe byłoby zwycięstwo socjalisty nawet w pierwszej turze. Na oficjalne potwierdzenie startu i rejestrację kandydatury Lula da Silva ma czas do 15 sierpnia. Wybory w Brazylii przewidziane są na 2 października.
Hipotetyczne zwycięstwa Gustavo Petro i Luli da Silvy stworzyłyby zupełnie nową mapę polityczną Ameryki Łacińskiej. Dałyby szansę na odwrócenie tendencji ubóstwa i społecznego rozwarstwienia, będących wciąż spadkiem po polityce neoliberalizmu narzuconej przez konsensus waszyngtoński.