Site icon Portal informacyjny STRAJK

„Anioł stróż” migrantów

facebook.com/Piotr Gadzinowski

Ponieważ państwo polskie nie jest gotowe na przyjęcie uchodźców – pragnę mu pomóc.

Przyjmę do mojego domu rodzinę uchodźców, migrantów też. Bez wstępnych warunków religijnych, bo jestem ateistą. Oferuję pobyt w domu wielorodzinnym, ale w dobrej lokalizacji. Osobny pokój, wspólną kuchnię, pokój biesiadny. Przysłowiowy wikt i opierunek. I osiem tysięcy książek. Wśród nich klasykę polskiej literatury.

Oferuję też coś więcej. Będę, wspierany moją liczną rodziną, opiekunem cudzoziemców. Wprowadzimy ich w polskie realia. Nauczymy ich polskich zwyczajów i nauczymy się ich kultury. Będziemy ich mentorami/ asystentami, po ludzku mówiąc – polskimi „aniołami stróżami”.

O potencjalnej fali migrantów zmierzającej do Polski wiedzieliśmy od lat. Już w 2003 roku szacowano, że w 2030 roku 3/5 przyszłych obywateli RP to będą ludzie, którzy przekroczyli pięćdziesiąty rok życia. I bez migrantów będzie nam trudno. Już w 2004 roku, po naszym wejściu do Unii Europejskiej, wiedzieliśmy, że Polska – kraj stale „produkujący” migrantów – stanie się też miejscem atrakcyjnym dla innych. Tych z Ukrainy, Mołdawii, Białorusi, republik  kaukaskich i Wietnamu. O uchodźcach i migrantach z Syrii i Erytrei nikt wówczas nie słyszał.

W 1999 byłem posłem opozycyjnego SLD. Wysłałem wtedy interpelację do ówczesnego premiera Jerzego Buzka z AWS. Z zapytaniem: „Dlaczego rząd polski nie ma polityki migracyjnej?”.

W odpowiedzi osoba upoważniona do reprezentowania premiera bardzo serdecznie podziękowała mi za zwrócenie uwagi na „tak ważny problem”. I poinformowała, że właśnie trwają pilne prace nad stworzeniem takiej polityki. W 2002 roku napisałem taką samą interpelację do premiera Leszka Millera. Otrzymałem taką samą odpowiedź. Dwa lata później taką samą interpelację wysłałem do premiera Marka Belki. W 2005 roku wysłałem ją do premiera Kazimierza Marcinkiewicza. Rok później do premiera Jarosława Kaczyńskiego. Treść odpowiedzi nie zmieniła się od czasów rządów premiera Buzka.

Rząd koalicji PO-PSL miał osiem lat na stworzenie polskiej polityki migracyjnej. Dopiero po pięciu latach, w lipcu 2012, specjalny Zespół do Spraw Migracji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych opracował jej założenia. Rząd taki dokument programowy przyjął… i szybko o nim zapomniał.

W efekcie nie jest on znany w innych, również zajmujących się migrantami, ministerstwach. A także administracji centralnej, a zwłaszcza samorządowej. Nie jest też powszechnie znany parlamentarzystom, nawet zajmującym się tą problematyką. Wspominał o tym były ostatnio poseł i minister spraw zagranicznych Paweł Kowal z Solidarnej Polski w TVN24.

A szkoda, bo w rządowym dokumencie można znaleźć wiele informacji, ocen i prognoz, z którymi trudno się nie zgodzić.

Już wtedy autorzy dokumentu odnotowali, że cudzoziemscy pracownicy spełniają komplementarną rolę na polskim

facebook.com/Piotr Gadzinowski

rynku pracy. Podejmują się zawodów nieatrakcyjnych dla pracowników rodzimych bądź takich, gdzie ich unikalne kompetencje stanowią istotną wartość dodaną. Zauważyli też, że polscy pracownicy coraz częściej nie chcą wykonywać zawodów, które podejmują cudzoziemcy. Generalnie to polski „rynek pracy” miał decydować o selekcji przybywających do Polski migrantów.

Teraz pani premier próbuje oddzielić migrantów ekonomicznych od wojennych uciekinierów – co jest zadaniem trudnym, bo każda fala migracyjna wywołana jest konfliktem społecznym, każdy uchodźca liczy nie tylko na ocalenie, także na poprawę swego losu.

Rządowy program wprowadzał racjonalną zasadę. Fundamenty polityki migracyjnej tworzymy na szczeblu centralnym, ale integrujemy cudzoziemców na poziomie lokalnym. Integrujemy, czyli nie poprzestajemy jedynie na tworzenie obozów – gett z migrantami. Gdzie pod obłudnym hasłem „Multi kulturowości” zostawiamy ich samych sobie. By zamknięci, stłoczeni, hodowali wszelkie patologie.

Niestety dzisiaj, w czasie kampanii wyborczej, temat uchodźców to „gorący kartofel” dla kandydujących polityków. Poziom antyimigracyjnego hejtu w internecie i podczas spotkań z wyborcami nie zachęca do przyjaznych deklaracji wobec cudzoziemców.

Poza tym rząd Polski niewiele może zaoferować migrantom. Przede wszystkim pobyt w ośrodkach o standardzie obozów dla internowanych. Przez kilka, a czasem i kilkanaście miesięcy. Aż ich pobyt w Polsce zostanie zalegalizowany. Wtedy będą mogli szukać pracy, mieszkań, szkół.  Aktualnie w ośrodkach dla cudzoziemców wolnych jest około 1500 miejsc. Pozostaje znalezienie lokum dla ponad 10 tysięcy.

Miejsca pewnie się znajdą. Trudniej będzie znaleźć odpowiednich opiekunów dla uchodźców. Określanych zwykle jako mentor/asystent. Ludzi, którzy będą wprowadzali cudzoziemców w polskie realia. Dbali o ich potrzeby w konfrontacji z administracjami rządowymi i samorządowymi. O integrację w szkołach i miejscach zatrudnienia. Ktoś w końcu musi czuwać nad tym, aby migranci nie stali się grupą społeczną określoną w latach 30. XX wieku przez polskiego socjologa Stefana Czarnockiego jako „ludzie zbędni w służbie przemocy”. Dziś nazwalibyśmy ich glebą dla fanatycznego islamu.

Dlatego warto się zastanowić, czy służby naszego państwa powinny już przy wjeździe do Polski wymagać od migrantów deklaracji przestrzegania nie tylko obowiązującego w Polsce prawa. Poszanowania praw człowieka rozumianych po europejsku, zwłaszcza praw kobiet. Poszanowania zasad świeckiego państwa. Prawa do wolności słowa i krytyki, także zachowań religijnych.

Warto już teraz przejrzeć obowiązujące w Polsce prawo i precyzyjnie unormować rozdział państwa od kościołów. Potwierdzając fundamentalną zasadę, że religie są sprawami prywatnymi obywateli.

Mamy już dziesięcioletni staż w Unii. Jesteśmy największym beneficjentem unijnej pomocy rozwojowej. Ale nadal zachowujemy się jak najbardziej egoistyczny migrant w europejskiej wspólnocie. Chcemy unijną pomoc socjalną otrzymywać, ale nie chcemy się z Unią zintegrować. Chcemy by Unia dzieliła się z nami swym bogactwem, ale odmawiamy swego udziału w rozwiązywaniu jej problemów.

Exit mobile version