Radykałom wolno coraz więcej. Władza przyzwala, a nawet zachęca do działania i zapewnia promocyjne materiały w reżimowych mediach. Jeśli spróbujesz stanąć im na drodze, spotkają cię przykre konsekwencje.
Anna Bąk fundamentalistów się nie boi. Jest socjalistką, feministką, działaczką Lewicy Razem. W ubiegłą sobotę, pod szpitalem na Polnej w Poznaniu protestowała przeciwko wtargnięciu na teren publicznej placówki grupy antyaborcyjnych fanatyków z Fundacji Pro. Anna uczestniczyła w legalnym zgromadzeniu, zgłoszonym zgodnie z procedurami w poznańskim ratuszu przez dwie studentki położnictwa.
Zygotarianie przedostali się na szpitalne podwórze przeskakując przez płot. Rozstawili banery przedstawiające zmasakrowane płody. Z drugiej strony ogrodzenia ich wspólnicy uruchomili nagłośnienie. Cała okolica została poinformowana o liczbie zabiegów aborcyjnych przeprowadzanych w ginekologiczno-położniczej placówce. Potem zaczęli się modlić. Z okien spoglądały na nich pacjentki. A oni czuli się jak u siebie. Organizowali przestrzeń według własnych potrzeb. Przestawili nawet zraszacz trawnikowy, tak by nie pryskała na nich woda. Nie przejmowali się prośbami służby porządkowej o opuszczenie dziedzińca. W końcu doszło do przepychanki. Zygotarianie dali się spisać, jednak terenu lecznicy nie opuścili.
W tym samym czasie Anna Bąk stała na chodniku przed szpitalem. Pytała: Gdzie jest policja?! Miała nadzieję, że interwencja stróżów prawa zakończy tragikomiczny spektakl. Przeliczyła się: funkcjonariusze nie uznali nielegalnego zgromadzenia za problem.
– Czułam złość – mówi Anna o tamtym momencie. – Szpital położniczy to miejsce, które wymaga aury spokoju. Kobiety mają do tego prawo, czy to po urodzeniu dziecka, czy w oczekiwaniu na poród. Nie muszą wysłuchiwać jakichś modlitw pod oknem. Teren placówki nie jest do tego miejscem – zauważa działaczka. – Byłam zła na postawę policji, która zabezpieczała nielegalne zgromadzenie, uniemożliwiając zarazem przeprowadzenie legalnego zgromadzenia. Policja ma przecież wszelkie narzędzia, by zareagować na fakt jawnego naruszenia prawa. Dlaczego z nich nie skorzystała? Myślę, że każdy sobie może łatwo odpowiedzieć na to pytanie – stwierdza działaczka lewicy.
Wobec bierności policji, Anna zdecydowała się na obywatelską interwencję. Próbowała porozmawiać z uczestnikami modłów, przemówić im do rozsądku. – Dlaczego nie modlicie się w kościele, a pod szpitalem? – pytała. W odpowiedzi zobaczyła tylko lekceważące gesty. W końcu coś w niej pękło. Chwyciła za mikrofon, który trzymał jeden z zygotarian…
Wtedy policja wkroczyła do akcji. Uczestniczkę legalnego zgromadzenia, zwracającą uwagę na zgromadzenie nielegalne otoczyli mundurowi. Anna odmówiła podania swoich danych. Została zabrana na komisariat, gdzie spędziła kilka kolejnych godzin.
– Nie dopuszczono do mnie prawnika, informując jednocześnie, że mam prawo do niego. Prawnik w tym czasie stał przed komisariatem. Policjanci mówili, że jest dopiero w drodze. Użyto wobec mnie siły, mam liczne sińce, miałam wykręconą kostkę, do dziś czuję ból w nadgarstkach. Została przeszukana moja torba, wyłączono mi telefon i próbowano wmówić, że pierścionek, który noszę przy sobie, może być niebezpieczny, ponieważ przypomina on kastet. Byli opryskliwi, mówili, że jak będę czegoś potrzebować, to nie mam się do nich zwracać o pomoc – relacjonuje.
Anna Bąk opuściła komisariat dopiero po interwencjach poselskich dwóch posłanek Lewicy – Katarzyny Kretkowskiej i Katarzyny Ueberhan.
– Cieszę się, że moja dzisiejsza interwencja poselska w sprawie Anny Bąk z partii Razem okazała się skuteczną, natomiast brak reakcji Policji na nielegalne i agresywne zachowania działaczy anty-aborcyjnych i jednoczesna nadreakcja tej samej policji wobec legalnie demonstrującej działaczki lewicowej i jej zatrzymanie budzą oburzenie i będę w tej sprawie dalej interweniować – zapowiedziała Kretkowska.
– Z zatrzymaną nie było kontaktu, brak było informacji o miejscu jej zatrzymania. Z uwagi na miejsce zdarzenia – założyliśmy, że miejscem przeprowadzenia czynności będzie komisariat policji – Poznań – Jeżyce. Niestety policja odmawiała udzielenia informacji i wpuszczenia obrońcy. Każda osoba ma prawo do obrońcy i natychmiastowego kontaktu z adwokatem – zaraz po zatrzymaniu – bez względu na okoliczności i stawiane zarzuty. W tym przypadku to prawo osoby zatrzymanej zostało naruszone, dlatego poproszono mnie o pomoc. Po mojej interwencji poselskiej udało się potwierdzić miejsce pobytu zatrzymanej i doprowadzić do dopuszczenia do niej obrońcy – po ponad 2 godzinach oczekiwania przed komisariatem – opowiedziała nam Katarzyna Ueberhan.
Po opuszczeniu komisariatu Anna otrzymała mnóstwo gratulacji i wyrazów solidarności. Ale spotkało ją też coś przykrego. Pisarza i publicystę Jasia Kapelę w całej sytuacji najbardziej zmroził fakt, że działaczka przeszkodziła w modlitwie.
„Wszystko rozumiem, bo pewnie też bym się wstydził przedstawić, gdybym atakował modlących się ludzi. Ale skoro już, to może warto by zacząć od Jędraszewskiego, Rydzyka, Głódzia albo po prostu podpalić episkopat, a nie męczyć jakiś anonów” – napisał w nocy po zatrzymaniu Anny na swoim fanpejdżu.
Poprosiliśmy Jasia, aby rozjaśnił powód swojego wzburzenia. – Posługując się przemocą, tworzymy społeczeństwo oparte na przemocy. Nie sądzę, żeby była to skuteczna strategia oporu wobec zachowania fanatyków religijnych. Jest za to niebezpieczna. W tym wypadku akurat nic się chyba nikomu nie stało, ale agresja rodzi agresję. Nie rozumiem też powodów, dlaczego działaczka partii politycznej postanowiła podawać policji fałszywe dane osobowe. Oczywiste jest, że odmowa wylegitymowania się zmusiła policjantów do zabrania jej na komisariat, aby można było ustalić jej tożsamość, której chyba się nie wstydzi, bo przyznaje się do swoich czynów. Nie wiem, w jaki sposób wydarzenia z soboty mają pomagać osobom z macicami, przebywającym na oddziale położniczym, które – jak przyznaje sama aktywistka – wolałyby nie mieć awantur pod oknami – stwierdził Jaś Kapela.
Anna uważa, że postąpiła słusznie. – Nie mam poczucia, że zachowałam się niewłaściwie. To Jaś Kapela zachował się jak ostatni dzban. Ktoś to mądrze podsumował, że miał szansę milczeć i z tej szansy nie skorzystał. To przykre, że zależy mu na taniej prowokacji i trollingu, a nie na faktycznym działaniu aktywistycznym, wpieraniu ludzi, którzy tego wsparcia potrzebują. Przyznam, że na usta cisną mi się tutaj mocniejsze słowa. Ale powiem tyle: jeżeli Kapela uważa, że solidarność z osobą z tej samej strony barykady nie jest ważna, to powinien sobie zadać pytanie – po której stronie stoi? – pyta działaczka Razem.
Ale czy zakłócenie modlitwy nie jest przekroczeniem granicy, której nie powinno się przekraczać nawet w słusznej sprawie? – To nie była modlitwa. To był terror psychiczny i szantaż za pomocą modlitwy. Mój znajomy ksiądz jest zdania, że jest to haniebne, modlitwa nie jest narzędziem gry politycznej, ani rozgrywki emocjonalnej. Moja koleżanka protestantka patrząc na to wszystko zapytała: jak z Bogiem na ustach można takie rzeczy robić? – mówi Anna Bąk.
Działaczy Fundacji Pro cechuje absolutny brak wątpliwości. Twierdzą, że walczą o prawdę, reprezentując dobro. Nie słuchają argumentów, tylko szafują sentencjami. „Są dwa rodzaje pacjentów. Jednych się ratuje, drugich się pozbawia życia w majestacie polskiego prawa. To jest rażącą niesprawiedliwe” – mówi jedna z obrończyń płodów, tłumacząc dlaczego organizowane są modlitwy pod szpitalami.
– Mam wrażenie, że tych ludzi nie obchodzą inni – dzieci, które zobaczą te drastyczne plakaty, pacjentki oddziałów położniczych, które potrzebują przecież spokoju, czy mieszkańcy lokalnych kamienic, którym ich modły zakłócają mir. To grupa skupiona wyłącznie na swoich obsesjach. To zaślepieni w swoim fanatyzmie fundamentaliści, osłaniają się troską, a w zachowują się jakby byli całkowicie pozbawieni empatii – uważa Anna Bąk.