Reformę edukacji Anny Zalewskiej krytykuje Związek Nauczycielstwa Polskiego, OPZZ, wszystkie partie opozycyjne poza skrajną prawicą, stowarzyszenia rodziców, samorządowcy i Rządowe Centrum Legislacji. Dzisiaj na ulice największych miast Polski wyszły tysiące nauczycieli i osób, które niepokoi „dobra zmiana” w edukacji. Czy PiS zrealizuje jeden ze swoich podstawowych postulatów i zlikwiduje gimnazja?
Godzina 14.00, Plac Bankowy w Warszawie, pada drobny, gęsty deszcz, wdzierający się pod kurtki i parasole. Rośnie tłum, powiewają flagi ZNP, w tłumie widać twarze polityków z pierwszych stron gazet, nauczycieli, uczniów i rodziców. Na transparentach hasła: „Wygasić Zalewską”, „Podła zmiana”, „Nie dla chaosu w szkole”. W sumie około tysiąca osób. Takie protesty odbyły się w kilkunastu miastach w całej Polsce, wszędzie organizował je związek zawodowy nauczycieli. Podstawowe zarzuty to brak dialogu z pracownikami oświaty i samorządem, chaos i brak odpowiedzialności, chęć ugrania kolejnych stanowisk dla swoich ludzi, a także zmiana programu w polskiej szkole pod polityczne dyktando partii rządzącej. Telewizja publiczna tłumaczy tymczasem, że Broniarz działa na zlecenie Komitetu Obrony Demokracji, nauczyciele w rzeczywistości stoją murem za minister Zalewską, a sam ZNP jest niekonsekwentny, bo 17 lat temu, w 1999 roku, również protestował przeciwko chaosowi w oświacie, czyli powstaniu gimnazjów, które teraz chce chronić przed likwidacją.
Reforma reformowanej reformy
Polska szkoła, programy nauczania, terminy i formy egzaminów są przedmiotem nieustannej w zasadzie reformy. Od 1999 roku, kiedy weszła najbardziej zasadnicza zmiana, polegająca na rozbiciu szkoły dwuetapowej na trzyetapową, wprowadzono dodatkowy egzamin na koniec 6. klasy, zmieniano zasady obliczania punktów na koniec podstawówki i gimnazjum, egzamin maturalny niemal co roku był prowadzony według innych reguł – zmieniały się zasady dotyczące liczby i rodzajów wymaganych przedmiotów oraz stopnia ich znajomości. Właśnie zakończyła się prowadzona przez lata reforma polegająca na wprowadzeniu do szkół 6-latków. Niż demograficzny w wielu miastach przyniósł falę likwidacji i łączenia szkół – z równym zapałem robiły to PiS i PO. Efekty można oceniać różnie – jednak wieszanie psów akurat na gimnazjach wydaje się nieuzasadnione. To właśnie polscy gimnazjaliści doskonale wypadają w testach PISA, żadne badania nie potwierdzają też tezy o szczególnej przemocy, jaka miałaby mieć miejsce w placówkach tego typu – przeciwnie, najgorzej wygląda właśnie sytuacja w szkołach podstawowych, a fizyczna przemoc pomiędzy uczniami jest największym problemem w klasach 4-6.
Wszystkie te zmiany wymagały czasu i pieniędzy, które można by przeznaczyć na podwyżki dla nauczycieli (Polska jest jednym z nielicznych krajów Unii, gdzie płaca nauczyciela jest niższa niż średnie PKB w przeliczeniu na mieszkańca), zmniejszanie klas czy kupno bardziej nowoczesnego sprzętu. Obecne zmiany swoim rozmachem dorównają wielkiej rewolucji rządu Buzka. Jeśli Anna Zalewska zrealizuje swoje obietnice (czy też, jak twierdzą niektórzy, groźby), od roku szkolnego 2017/2018 funkcjonować będą następujące rodzaje szkół: 8-klasowa szkoła podstawowa, 4-letnie liceum, 5-letnie technikum i dwuetapowe szkoły branżowe – po trzech latach obowiązkowej edukacji będzie można iść na dodatkowy, dwuletni kurs, kończący się zawodową maturą. Wydłużone zostanie nauczanie podstawowe – będzie trwać cztery, a nie jak dotąd trzy lata; ma też wzrosnąć liczba godzin historii, WOS-u i języka polskiego, których program będzie zapewne dostosowany do ideałów „dobrej zmiany”.
Bez programu, bez ławek i podręczników
Reforma miałaby wejść w życie we wrześniu 2017 roku, tymczasem dzisiaj – w październiku 2016 roku, na 11 miesięcy przed pierwszym dzwonkiem, szkoła kompletnie nie jest przygotowana na jej nadejście. Obecni trzecioklasiści nie pójdą, jak ich rok starsi poprzednicy, do klasy czwartej, gdzie zaczęliby naukę przedmiotową, tylko pozostaną w trybie nauczania wczesnoszkolnego, z jedną wychowawczynią – nie wiadomo, czego będą się uczyć, jakie będą mieć książki. W podobnej sytuacji znajdą się siódmoklasiści i uczniowie III klasy gimnazjum, którzy pójdą już do nowego, zreformowanego liceum i będą tam uczyć się według programu przejściowego. Dla nowej szkoły nie ma napisanych podręczników, obecne szkoły podstawowe nie dysponują choćby ławkami i krzesłami, w których zmieszczą się uczniowie 7. i 8. klas – w końcu przez ostatnie lata dostosowywano je do potrzeb 6-latków. Wyludniające się gimnazja z pewnością będą zwalniać nauczycieli, których przynajmniej na początku z pewnością nie zatrudnią szkoły podstawowe – wydłużenie się edukacji wczesnoszkolnej sprawi, że nie będzie zapotrzebowania na nauczycieli fizyki, biologii czy historii. Za trzy lata do liceów pójdzie dwa razy więcej uczniów niż zwykle – prawdopodobnie będzie to oznaczało ostrą rywalizację przy rekrutacji. Zadziwia kierunek, przyjęty przez MEN – ostateczny wynik reformy będzie taki, że młodsze niż dzisiaj dzieci, po krótszej niż obecnie edukacji z podziałem na przedmioty, będą musiały podejmować decyzje, których konsekwencje będą bardziej poważne – jeśli bowiem wybiorą szkołę branżową, zamkną sobie drogę na uczelnie.
Anna Zalewska twierdzi, że reforma odbędzie się „bezkosztowo”, samorządy jej koszty wyliczają na ok. 1 mld zł. To nie koniec – może się okazać, że gminy w imieniu likwidowanych gimnazjów będą musiały zwracać już otrzymane dotacje unijne, zmarnuje się też 130 mld zł, przeznaczonych na szkoły II stopnia w ciągu ostatnich 17 lat. Zwalniani dyrektorzy, wicedyrektorzy, nauczyciele i inni pracownicy będą musieli otrzymać odprawy, w podstawówkach trzeba będzie zupełnie na nowo urządzać pracownie chemiczne czy informatyczne.
Front przeciw reformie
PiS w obliczu protestów przeciwko reformie, której obronić się nie da – krytykuje ją nawet Rządowe Centrum Legislacji, według którego w dokumentach przedstawionych przez MEN brak „podstawowych wytycznych merytorycznych” – próbuje atakować ZNP, ubierając protesty w odblaskowe kamizelki KOD czy partyjnej opozycji. Broniarz faktycznie nie boi się kontaktów z politykami – na dzisiejszej demonstracji obecni byli przedstawiciele wszystkich partii i grup politycznych, łącznie z pozaparlamentarnymi: Razem, SLD i Inicjatywą Polską; zabrakło tylko skrajnie prawicowego Kukiz’15 i Korwina. Trudno stwierdzić, czy nauczyciele wierzą w zapewnienia o lojalności i trosce ze strony byłego rządu, z którym jak lwy walczyli o standardy zatrudnienia w polskiej szkole. Kidawa-Błońska czy Kosiniak-Kamysz, krytykujący arogancję i brak dialogu ze strony rządu PiS wyglądają niemal śmiesznie, Gasiuk-Pihowicz obiecująca podwyżki w sektorze publicznym również niezbyt wiarygodnie. Słabo brzmi też oburzenie mainstreamowych polityków na upolitycznienie programów szkolnych i ich jednoznacznie prawicowy charakter – pokolenie „żołnierzy wyklętych” wychowała wszak szkoła czasów PO. Do Związku trudno mieć jednak pretensje – nauczyciele, walczący obecnie o miejsca pracy i godne warunki wykonywania swojej pracy, nie mają przestrzeni do wybierania sobie sojuszników.
Herbata nie będzie słodsza
Debata o reformie wciąż niestety nie jest debatą o edukacji. Pomysł likwidacji gimnazjów i rewolucji po raz kolejny spycha na dalszy plan kluczowe problemy polskiej szkoły – niskie zarobki nauczycieli i przeciążenie ich biurokracją, fetyszyzację testów i formatowanie uczniów pod konkretne egzaminy, przeludnione klasy, brak skutecznych i powszechnych rozwiązań przy pracy z dziećmi z niepełnosprawnością czy trudnościami rozwojowymi, segregacją szkół na „dobre” i „złe”. Mieszanie herbaty – w tym przypadku bardzo zamaszyste – nie sprawia, że ta staje się bardziej słodka. Bez włożenia do systemu większych środków i potraktowania edukacji jak kluczowej inwestycji państwa, a nie „kosztu”, nie będzie możliwa żadna „dobra zmiana”. Chociaż przy okazji tej reformy dużo herbaty może się wylać.