Od jakiegoś czasu po internecie krąży żart, według którego pralka jest lepsza od Kukiza, bo ma program. Niestety – to nieprawda.
Komitet stworzył tzw. „Strategię zmian” (nie nazywają jej programem, bo programy mają tylko – tfu! – partie polityczne). Pierwszym i najważniejszym jej punktem są oczywiście JOW-y, czyli system, który raz na zawsze odebrałby byłemu liderowi „Piersi” i jego nacjonalistycznym kolegom z list szansę na zobaczenie Sejmu od środka. Nie jest jednak bynajmniej prawdą, że to jedyne, co Kukiz proponuje wyborcom.
Okazuje się nawet, że w „Strategii zmian” znalazło się kilka rozsądnych postulatów, m.in deglomeracja, czyli przeniesienie urzędów i instytucji państwowych do mniejszych miast, tak, aby niekoniecznie wszystkie znajdowały się w Warszawie. Kukiz postuluje też większy dostęp do informacji publicznej, czy jawność umów, podpisywanych przez organy władzy centralnej albo samorządowej. Wiele mówi się także o opodatkowaniu korporacji – podobnie zresztą jak we wszystkich innych komitetach, oraz o oporze dla wprowadzenia euro. Przez wszystkie przypadki odmieniany jest naród, przepraszam – Naród. Przede wszystkim jest to jednak program nie tyle liberalny, co libertariański. Różnic pomiędzy Kukizem a KORWiNem trzeba się doszukiwać ze świecą, co nie ma sensu o tyle, że „Strategia zmian” jest dokumentem mocno niespójnym. Jedynym w zasadzie hasłem, które trzyma się mocno przez cały dokument jest nienawiść i chęć obalenia obecnej klasy politycznej.
Po pierwsze i najważniejsze, Kukiz postuluje JOW-y. System jednomandatowych okręgów wyborczych wszędzie na świecie doprowadził do dwupartyjnego systemu partyjnego. O ile jeszcze w maju, kiedy były rockman z euforią machał do tłumu, chwaląc się ponad 20-procentowym wynikiem, można było myśleć, że Kukiz po prostu ma ambicję stać się jedną z tych dwóch partii, o tyle dzisiaj, kiedy oscyluje wokół progu wyborczego, wiadomo, że sam sobie robi krzywdę. Krzywda Kukiza nie dotyka mnie zresztą tak bardzo, jak JOW-owa krzywda dla demokracji. W „Strategii zmian” znalazły się jeszcze dwa, bardzo niebezpieczne postulaty. Pierwszy to rezygnacja z finansowania partii politycznych z budżetu – czyli de facto oddanie władzy w ręce tych, którzy już mają pieniądze. Drugie, to majstrowanie przy systemie sprawiedliwości. Otóż ma on pomysł na reformę systemu sprawiedliwości na wzór amerykański, zdaniem „ekspertów” najlepszy na świecie (to na pewno dlatego w USA największa jest liczba więźniów na tysiąc mieszkańców, a w Chicago odkryto ostatnio nielegalny areszt, gdzie w ciągu 11 lat torturowano ponad 7 tys. osób).
Przede wszystkim jednak program Kukiza zakłada stopniową likwidację podatku PIT, ograniczenie CIT do 1 proc. przychodu, stawkę 0 proc. VAT na większość produktów. Jedynymi podmiotami, które powinny w Polsce płacić podatki, mają być zagraniczne korporacje, broń boże nie polskie firmy – więcej, budżet powinien dopłacać tym największym, żeby prowadziły „ekspansję” na świecie. Jak mantrę powtarzana jest bajka o „wysokich kosztach pracy”, które mają tłumić polską przedsiębiorczość (co ciekawe, w innym rozdziale mówi się o tym, że jesteśmy areałem taniej siły roboczej). Jako główny autorytet przywoływana jest Fundacja Republikańska i Centrum im. Adama Smitha. Do tego dochodzi kononowiczowska „likwidacja wszystkiego”. „Zlikwidujemy dziesiątki niepotrzebnych licencji, zezwoleń i ograniczeń działalności gospodarczej. (…) Musimy też skończyć z systemowym marnotrawieniem naszych pieniędzy przez dziesiątki niepotrzebnych urzędów, agencji i instytucji kontrolnych”. Co chce zlikwidować Kukiz? Główny Inspektorat Farmaceutyczny? Powiatowe Urzędy Pracy? Agencję Nieruchomości Rolnych? Strach się bać. Oczywiście – autorzy „Strategii…” snują też opowiadane co najmniej od 15 lat historie o rychłym upadku gospodarek unijnych ze względu na nadmiar regulacji. Pada też zaskakująca propozycja wprowadzenia zakazu dla istnienia jakiegokolwiek długu publicznego.
W programie obecne są też silne trendy nacjonalistyczne. Poza wspomnianym już szarpaniem „Narodu” deklinacją, silny nacisk położono na rozbudowę armii i obronności – wydaje się, że to jedyny obszar, w który powinno inwestować państwo (jeśli po zniesieniu PIT-u będzie miało jeszcze jakieś pieniądze). Bardzo ważna jest też „polskość” ziemi. „Gwarantujemy Wam, że polska ziemia pozostanie w polskich rękach” – pisze buńczucznie. Myślę, że młodym gniewnym może brakować ostrzejszej ksenofobii czy homofobii – w programie nie ma nic o groźnych muzułmanach, o ideologii gender czy Putinie Groźnym. Ale każdy wyklęty wyborca odetchnie z ulgą, patrząc na nazwiska konkretnych kandydatów na listach Kukiz’15, takich jak choćby opisywany przez nas ostatnio Alexander Koss, który chce odzyskiwać Wilno czy prezes stowarzyszenia Marsz Niepodległości, Witold Tumanowicz.
Mam jednak wrażenie, że najwięcej prawdy o komitecie Kukiz’15 i jego rzekomej antysystemowości mówi postać kandydata z mojego rodzinnego Lublina, Józefa Godlewskiego. Godlewski najpierw działał w drugiej „Solidarności”, potem z ramienia związkowego został dyrektorem firmy, która należała do wszystkich zatrudnionych. Grożąc zwolnieniami i represjami, zmusił pracowników do odsprzedania udziałów, za co dostał zresztą wyrok za uporczywe łamanie praw pracowniczych. Potem zamieszany był w aferę z prywatyzacją innego lubelskiego zakładu, FS Holding. Był w grupie polityków, zakładających Porozumienie Centrum, bywał i jest regularnym gościem Radia Maryja. To właśnie takimi siłami Kukiz chce walczyć z prywatyzacją i z politycznym układem.
Co najsmutniejsze, tę papkę kupuje co dwudziesty Polak, wybierający się na wybory. Ja osobiście, gdybym miała wybór, głosowałabym jednak na pralkę.