„Zawodowi związkowcy”, którzy „grają dziećmi/pacjentami/mieszkańcami Warszawy”, w walce o interesy „uprzywilejowanej grupy zawodowej” dokonują „szantażu”. Społeczeństwo może tylko smutno patrzeć na „awanturę”, której dokonują jego kosztem. Niczego im nie brakuje – zarabiają więcej niż zwykły Kowalski, chociaż bynajmniej się nie przepracowują. Tak naprawdę zawsze chodzi im o to samo – stają po prostu po stronie opozycji, upolityczniają rozmowę na temat Sprawy. Już wiemy o kim mowa, prawda? O każdej zależnej od państwa grupie zawodowej z silnym ruchem związkowym, która buntuje się przeciw władzy. Nie tylko tej władzy – każdej, która rządziła Polską od 1989 roku. Całe zdania z prowadzonej dzisiaj obrzydliwej nagonki na nauczycieli można przepisywać, zmieniając nieliczne tylko słowa i porównywać z tym, co pisały media liberalne (albo narodowe) o wszystkich strajkach pielęgniarek, górników czy pracowników oświaty 3, 10 czy 15 lat temu.
Ani Anna Zalewska, ani żaden inny polityk PiS nie jest w stanie prowadzić dialogu na temat reformy oświaty – od miesięcy obserwujemy festiwal bezczelności, który doprowadził do tego, że Polacy zaczęli nawet bardziej cenić gimnazja, owiane złą sławą brzydkie dziecko Jerzego Buzka, które dzisiaj jest już dorosłe i – jak się okazuje – całkiem nieźle sobie radzi. Minister nie ma żadnych odpowiedzi. Samorządom nie potrafi odpowiedzieć na pytania o pieniądze, nauczycielom o miejsca pracy, rodzicom o chaos w szkole; ignoruje fatalne recenzje napisanej na kolanie podstawy programowej. Obóz Zalewskiej sięga więc po stare, dobre narzędzie, które nigdy dotąd nie zawiodło – po agresywną, antypracowniczą i antyzwiązkową propagandę i język, licząc na to, że skoro zawsze chwytało, teraz prawdopodobnie też chwyci. Tak jak Platforma i przyjazne jej media używały sobie na Piotrze Dudzie i ręcznikach jego psa Kacperka, tak teraz jad i żółć wylewają się na Broniarza – przy czym oczywiście z perspektywy czasu widać już bardzo wyraźnie, że o ile Broniarz nie boi się politycznej gry i wchodzenia w rozmaite sojusze, ale reprezentuje interesy ZNP, o tyle Duda jest i być może zawsze był w znacznie większej mierze człowiekiem PiS-u niż związkowcem.
Nie ma żadnych wątpliwości, że za pomysł reformy i ewentualne skutki jej wprowadzenia, jeśli opór nauczycieli i innych środowisk okaże się nieskuteczny, w pełni odpowiada Anna Zalewska oraz rząd Beaty Szydło. Jednocześnie nie da się ukryć, że za popularność stosowanych argumentów – zarówno tych przeciwko gimnazjom, wprowadzanym tak samo po trupach, jak dzisiaj się je likwiduje, jak i tym wymierzonym w solidarność pracowniczą i organizacje związkowe – w dużej mierze odpowiedzialność ponosi cała klasa polityczna. Jeśli przez lata w żadnej telewizji i w żadnej gazecie nie można przeczytać niczego dobrego o ZNP, jeśli każdy kolejny rząd za punkt honoru poczytuje sobie odbieranie „przywilejów” nauczycielom, to zaufanie wobec tej grupy zawodowe łatwo jest podważyć. A o ile nie ma sensu podchodzić do polskiej szkoły i jej kadr bezkrytycznie, o tyle naprawdę – nauczyciele lepiej niż Anna Zalewska wiedzą, czego ta szkoła potrzebuje i jak ocalić ją przed katastrofą, nie pozostaje nam innego niż im zaufać.