Site icon Portal informacyjny STRAJK

Apartheid nasz codzienny

Dlaczego młodzi? Jak to młodzi? A co z resztą? – myślę sobie słuchając Magdaleny Ogórek. Choć nie tylko. Dzielenie Polaków na lepszych i gorszych, tych wartych politycznego wsparcia, pomocy publicznej i tych kiepskich, o których nie warto nawet wspominać, to język dominujący w kampanii prezydenckiej. Ba, w całej debacie publicznej.

I co ciekawe, nawet przez najbardziej wytrawnych komentatorów zazwyczaj przyjmowany z pokorą – jakby było oczywiste, że Polska dzieli się na grupy i że możliwy jest tylko taki scenariusz, w którym jedna grupa żyje wyłącznie dlatego, że wyrwała innej kawałek sukna, albo posiłek z gardła, albo nerkę.
Kobiety i mężczyźni, dzieci i starcy, kobiety w ciąży i takie, które dzieci nie chcą, inteligencja i robotnicy, młodzi i starzy, rolnicy i górnicy, fryzjerzy i lekarze, pracownicy naukowi i fizyczni, frankowicze i bezdomni, prawnicy i skazani – wszyscy żyjemy w jednym kraju, w jednym społeczeństwie i, jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało, jesteśmy tym samym narodem. Chodzimy do tych samych kościołów, na te same sale wykładowe, kupujemy w tych samych marketach.

Jedyne i najważniejsze zadanie, jakie stoi przed każdym politykiem myślącym poważnie o swojej pracy, to zapewnienie nam takich warunków, żebyśmy mogli żyć razem (właśnie tacy inni, rozdyskutowani i rozkłóceni) w jednej przestrzeni, żebyśmy mogli dążyć do szczęścia we właściwy sobie, indywidualny i niepowtarzalny sposób, kochać się, żenić, rozwodzić, poddawać in vitro, modlić i wydawać pieniądze – tak jak chcemy. Popełniać błędy (bez których nigdy niczego byśmy się nie nauczyli) na swój rachunek i – także samodzielnie – za nie płacić.

Nie potrzeba nam polityków takich jak dziś, którzy chcą za nas myśleć, czuć i żyć, potrzeba polityków, którzy nas zobaczą, uszanują naszą odrębność, różnice zdań i będą ją uważać za coś cennego, co warto chronić, o co warto dbać.

Bo z prądem płyną tylko zdechłe ryby. Bo z tarcia, z różnicy zdań, rodzą się nowe porządki i nowe jakości.

Potrzebujemy wreszcie polityków, którzy będą nas szanować. Społeczeństwo to system skomplikowanych zależności, w którym wszystko wpływa na wszystko. Niezadowolenie pracodawców na sytuację pracowników, to z kolei na konsumpcję i poziom życia, ten zaś na kondycję gospodarki, która słabnąc, wzmaga religijność i nastroje radykalne, z których z kolei biorą się rewolucje społeczne, powodujące nie tylko zmiany, ale i biedę, wyzysk i nowe, często radykalne porządki… Mogłabym wymieniać tak długo. Dlatego nie słuchajcie kandydatów, którzy Wam mówią o młodych, starych, czy jakiejkolwiek innej wybranej grupie. Szukajcie takich, którzy widzą całość, którzy patrzą na 10 i 20 lat do przodu. Bo tylko wiedząc, co chce się zrobić, co osiągnąć, jakie państwo, w jakim kształcie, i dla kogo, można wiedzieć jak.

Gdybyście, drodzy Czytelnicy, mieli z tego co napisałam zrozumieć tylko jedną rzecz, to proszę zrozumcie: nie chodzi o to, byśmy byli tacy sami. Nie chodzi o to, byśmy myśleli, żyli, ubierali się i kochali tak samo. Nie chodzi o to, byśmy modlili się do jednego Boga i w tych samych rzeczach upatrywali dobra Ojczyzny. Chodzi jednak o to, byśmy jako społeczeństwo – nie naród, a społeczeństwo właśnie – potrafili stworzyć taką przestrzeń, w której będziemy czuć się dobrze. Sami ze sobą – i ze sobą nawzajem. W której nie będziemy musieli nikogo udawać, ani kłamać co do tego, kim jesteśmy. W której będziemy mieli prawo do poszukiwania szczęścia i spełnienia na swój własny niepowtarzalny sposób. Chodzi o szacunek. Chciałabym polityczki lub polityka, liderki lub lidera pełnego szacunku dla wszystkich ludzi. Potrafiącego słuchać.

Exit mobile version