Site icon Portal informacyjny STRAJK

Balcerowicz zastępczy

facebook.com/Nowoczesna

„Kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość będzie świnią” – mawiał Otto von Bismarck. Ryszard Petru socjalistą nigdy nie był.

– Nie może być tak, że ludzie kończą uczelnię, kończą szkoły i potem, gdy wchodzą na rynek pracy, okazuje się, że uczyli się nie tego, czego trzeba i stają się bezrobotnymi – mówił Ryszard Petru na konwencji programowej stowarzyszenia (a niebawem, jak Bóg da – partii) o nazwie Nowoczesna. Celebryta ekonomiczny wie, co mówi. On skończył to, co trzeba i nauczył się nawet więcej. Jak bowiem wytłumaczyć, że tuż po studiach 25-latek zostaje doradcą wicepremiera, ministra finansów i szefa Unii Wolności w jednej osobie – Leszka Balcerowicza?

O tym, jak będąc bardzo młodym człowiekiem można doradzać komuś, kto przez siebie, świat i media został uznany za nieomylnego – niech sobie Czytelnik sam domniema. Tym o krótszej pamięci należy się jednak przypomnienie, że czas, w którym Petru wisiał na rządowej posadce – czyli lata 1997-2000 – zaowocowały takimi wynalazkami Balcerowicza, jak schłodzenie gospodarki do stanu niemal recesji oraz wprowadzenie w życie planu światowej finansjery: wyjęcia z kieszeni Polaków miliardów złotych. Plan ten znany jest szerzej jako reforma systemu ubezpieczeń społecznych i polegał na tym, że składka emerytalna miała z musu trafiać na konta firm prywatnych – jak OFE. Które to z kolei mogły sobie z niej zabrać ponad 10 proc. już na wejściu.

facebook.com/Nowoczesna

– Przywróćmy wolność gospodarczą. Nie może być tak, że wszyscy wspominają, że kiedyś było lepiej – ale nie 40 lat temu, tylko 15 – mówił Petru w kontekście swych trzech haseł przewodnich („wolność, sprawiedliwość, przejrzystość”) – i z punktu widzenia tych, którzy utuczyli się na OFE, nie sposób nie przyznać mu racji.

Wprowadzaniu drugiego filara ubezpieczeniowego mocno dopingowały takie instytucje jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy. Zapewne zupełnym przypadkiem kilka osób odpowiadających w Polsce za reformę systemu składek znalazło pracę w tych organizacjach. Należał do nich również 29-letni Petru. Po utracie pracy w Ministerstwie Finansów i nieudanej próbie załapania się do Sejmu z ramienia Unii Wolności w 2001 roku w okręgu podwarszawskim, nie mógł przecież trafić do Londynu na zmywak.

– Kodeks pracy jest przeregulowany, więc ludzie uciekają w umowy cywilnoprawne i w efekcie praca nie jest w żaden sposób regulowana – mówił na kongresie założycielskim swojego ugrupowania. – W ramach uelastycznienia Kodeksu pracy proponuję wprowadzenie umów kontraktowych, umożliwiających zatrudnienie na przykład na 9 miesięcy. Dziś mamy sztywne zapisy, że trzecia umowa musi być na czas nieokreślony – dodał.

Oczywiście ekonomista odwołuje się do własnego doświadczenia zawodowego. Praca zmieniała go częściej, niż on samochody. W Banku Światowym popracował 3 lata. Robił analizy dotyczące Polski i Węgier. I nie można powiedzieć, że miał szczęśliwą rękę. Tuż po tym, jak Petru przestał piastować stanowisko w Banku Światowym, na Węgrzech wybuchł kryzys, a wraz z nim nastała epoka Orbana, który wywalił Bank Światowy z Węgier na zbity pysk. U nas natomiast rozpoczął się trwający do dzisiaj boom, dzięki któremu Petru może mówić, że „staliśmy się krajem montowni”.

Celebryta ekonomiczny postuluje wprowadzenie kadencyjności parlamentarzystów i prezydentów miast. – Niech po dwóch kadencjach wrócą do realu i zobaczą, jak wyglądają prawdziwe problemy Polaków – mówił. – Taka przerwa każdemu dobrze zrobi. Doświadczenie pokazuje, że ci ludzie po jakimś czasie przyzwyczajają się do siedzenia na stołkach i zapominają, po co tam przyszli.

Wie, co mówi. Od 2004 roku pracował przez 4 lata i 9 miesięcy w BPH. Był głównym ekonomistą i dyrektorem zarządzającym. Do posadki na pewno się przyzwyczaił, tyle, że wyleciał z niej jak tylko wybuchł kryzys. Półtora roku bujał się bez eksponowanego stanowiska. Może wtedy poznał prawdziwe problemy Polaków. Ale jeśli nawet, to chyba nie tak dogłębnie, jak klientela pomocy społecznej. Petru uważa, że należy zmienić system ubezpieczeń społecznych „z takiego, co rozdaje becikowe, na taki, który pomaga wyciągnąć ludzi z biedy”. Taką konstrukcję myślową Petru sprzedawał na kongresie Nowoczesnej – co więcej, sprzedawał ludziom, którzy o funkcjonowaniu polskiej pomocy społecznej mają tyle samo pojęcia, co on.

Beneficjenci MOPS nie skorzystają pewnie ze sposobu wyrwania się z biedy, który dotknął Ryszarda Petru w lipcu 2010 roku. Ekonomista załapał się wtedy na 7 miesięczne dyrektorowanie do spraw strategii w BRE Banku. Zalety elastycznego rynku pracy poznał na własnej skórze. Zwłaszcza, że znalazł się na karuzeli stanowisk sektora finansowego. Po pożegnaniu się z BRE, natychmiast został dyrektorem PKO BP. Co prawda też na 7 miesięcy, ale to tylko dlatego, że propozycją partnerstwa skusił go skutecznie na ponad 2 lata gigant finansowy o nazwie PWC.

Rok 2011 natomiast stał się dla Petru przełomowy. Załapał się na fuchę szefa Towarzystwa Ekonomistów Polskich. To niszowe stowarzyszenie zaczęło hulać w 1994 roku i było skrojone pod dwóch swoich pierwszych szefów – Jana Winieckiego i Leszka Balcerowicza. Towarzystwo oczywiście załapało się na status Organizacji Pożytku Publicznego i można na nie oddawać 1 proc. podatku. Petru od czasu, gdy posługuje się szyldem TEP, na brak fuch nie może już narzekać.

Równolegle ciągnął bowiem kilka całkiem nieźle płatnych zajęć. Był doradcą w Demos Europa, wiceprzewodniczył

facebook.com/Nowoczesna

radzie nadzorczej Europejskiego Centrum Odszkodowań SA, szefował radzie Solarisa, a od kwietnia tego roku także radzie nadzorczej grupy Vistula. Jakby tego było mało, w październiku założył fundację, gdzie sam jest prezesem, a do rady fundacji wpakował Janusza Lewandowskiego, Janusza Steinhoffa i Wiesława Rozłuckiego. O tym, że popyt na Petru się utrzymuje, świadczy również i to, że przed czterema laty przez miesiąc był szefem rady nadzorczej PKP.

Ojciec liberalizmu Adam Smith twierdził, że tym co pcha każdego człowieka na jakieś pole aktywności jest chęć zysku. Po cholerę zatem Ryszardowi Petru partia polityczna? Nawet, gdyby się dorwał do posłowania, czy stołka ministerialnego, będzie zarabiał znacznie mniej niż ma teraz.

Być może odpowiedź na to pytanie tkwi w tym, co mówił kiedyś w jednym z wywiadów: „Politycy już nie rządzą światem, a wielu wciąż myśli kategoriami z poprzedniej epoki. Nie jest już tak, że jak coś zadekretują, to się wydarzy – bo mają po drugiej stronie społeczeństwo, które również poprzez rynek kapitałowy reaguje, zgodnie z własnymi ocenami”.

Utożsamienie społeczeństwa z rynkiem kapitałowym tłumaczyłoby przygodę Petru z Nowoczesną. Ryszard Petru był i jest człowiekiem z samego jądra sektora finansowego.

Bajanie, że budowany przez niego ruch to inicjatywa oddolna i obywatelska; odwoływanie się do młodych, którzy pragną lepszej pracy; do przedsiębiorców, którzy chcą „przyjaznych zasad gry”; rodzin, które chcą wyższej jakości życia i osób starszych, które domagają się dobrego systemu opieki zdrowotnej, wreszcie rzekomych dobrodziejstw pierwszych lat dzikiej transformacji – to ściema z zamierzchłej historii. I to historii tak bliskiej Petru ekonomii. Wychwalanie samoregulacji wolnego rynku zostało w ostatnich latach wyśmiane przez wszystkie liczące się na świecie autorytety ekonomiczne. I Petru doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Wie również, jaką rolę ma do odegrania w napisanym przez banki scenariuszu politycznym. I że jest to rola lobbysty.

Świadomość ta nie przeszkadza mu dziarsko ruszyć do wyborów. Na sztandarach ma CIT, PIT i VAT – każdy w wysokości 16 proc. Nie jest z kolei zainteresowany podnoszeniem wysokości płacy minimalnej, pragnąc zerwać z mitem „taniej montowni”, który obalić może wyłącznie nieskrępowana wolność gospodarcza spod znaku „jeśli coś nie jest zabronione, to jest dozwolone”. – Wolność gospodarcza spowodowałaby, że w końcu pracodawca będzie zabiegał o pracownika. Wtedy będzie dużo mniej umów śmieciowych, Polacy będą więcej zarabiali – przekonuje Petru potencjalnych wyborców. W sprawozdaniu z działalności Towarzystwa Ekonomistów Polskich stoi jednak czarno na białym, że jedyne 2 osoby w nim zatrudnione pracują na umowę zlecenie. Pewnie z braku wolności gospodarczej.

Exit mobile version