Ostatnie dwa tygodnie przyniosły dość osobliwy bieg wypadków w sławojce polskiej lewicy.
Po raz pierwszy od wielu lat udało się (co prawda przypadkiem, ale dobra psu i mucha) wszcząć pewną wymianę myśli i tez dotyczących perspektyw dla lewicy w Polsce. Uruchomił ją intrygujący jak na polskie warunki tekst byłego członka partii Razem, w którym stwierdził, że obrana przez jego byłą organizację strategia rozwoju nie sprawdza się. Jakub Danecki, bo to właśnie on jest autorem rzeczonego tekstu, wytykał kierownictwu urzędowy oportunizm (subtelnie pominął niestety urzędową rusofobię) i ogólny brak pomysłu, przesadną wizerunkową grę na nieradykalizm i parcie na szkło, alergię na PRL i systemowe fiksacje. Najważniejszym zarzutem był jednak brak wizji, która pozwoliłaby skutecznie zawalczyć o rząd dusz, wszystkich tych, którzy rzygają już III RP i całym status quo, a choćby pluli krwią, muszą głosować na PiS.
Generalnie podzielam tę krytykę i uważam, że Danecki przedstawił ją w sposób stosunkowo wyczerpujący i zniuansowany. Muszę też przyznać, iż jako zagorzały oponent lewicy spod znaku Michnika, w tym więc i Krytyki Politycznej, byłem pozytywnie zaskoczony faktem tej publikacji właśnie na jej łamach. Szybko jednak z osłupienia wytrącił mnie Michał Sutowski, który zachował się niczym zaangażowany redaktor stalinowskiej „Prawdy” i z siłą wodospadu przywołał wszystkich do porządku, przypominając, iż jedynym słusznym poglądem na lewicę jest jej ukształtowanie na bezideową pulpę na kształt Platformy Obywatelskiej, tylko o nieco wyższym cenzusie estetycznym. Znaleźć tam mają miejsce i Zandberg, i Rosati – i nawet Tusk, jeśli byłaby taka potrzeba. Niesiołowski i Kamiński już nie, bo jednak trąci konserwą i ogólną nieczystością, o czym wspominała już Anastazja P. w najważniejszym traktacie metapolitycznym lat 90. Warto wspomnieć wdzięczny tytuł publikacji Sutowskiego – „I oto mam okazję bronić Razem 'z prawa'”. Uff. Ileż to trzeba było czekać na ten moment, by i luminarz KP mógł wypowiadać mądrości i pouczenia, zupełnie jakby pisał w „Wyborczej”. Ale w końcu się nadarzył. Dziękujemy Ci Jakubie Danecki za to, że w końcu czynownicy Krytyki Politycznej mogą się trochę mniej maskować, a i nabierać przy tym jeszcze większej legitymacji. W górę serca!
Później pojawiło się tam jeszcze kilka tekstów zainspirowanych krytyką Daneckiego, jednak ich lektury nikomu nie polecam. W ramach uzasadnienia powiem tylko, iż jeden z autorów, który popełnił najnowszą bodaj polemikę w tym wątku, jest autorem tak wybitnych publikacji jak „Antykomuniści lewicy” i współpracownikiem mojego bezwzględnie „ulubionego” magazynu pt. „Nowy Obywatel”.
Naturalnie, nie mogło się skończyć inaczej. Jednak wcale nie dlatego, że polska lewica – jak sama o sobie chętnie mówi ustami zarówno weteranów, jak i nowych aktywistów – jest podzielona i niezdolna do dojrzałej egzystencji. Każda grupa nieformalna lub organizacja może być poważna, nawet jeżeli poszczególni jej członkowie czy członkinie są politycznie niewykształceni albo infantylni, ba, nawet jeśli nie ma jakiegoś szczególnie dobrego przywództwa. Powaga i dojrzałość lewicowych inicjatyw jest funkcją wielu czynników, ale bezwzględnie podstawowym jest szacunek do tychże.
Musimy się szanować en masse, jeżeli chcemy być traktowani poważnie, nawet jeżeli nie szanujemy się szczególnie nawzajem. Nie będzie lewicy od pierwszego ani z dotacji partyjnej, ani tym bardziej z boksowania się z liberałami. Sierakowski czy Michnik zawsze nas ograją na swoim terytorium i chóralne czy indywidualne debaty pod ich batutą są o wiele mniej warte, niż np. dyskusja z SLD, czy nawet wewnętrzne, polityczne, doktrynalne albo strategiczne spory. Szacunek i powaga zaś uruchamiają inną bardzo ważną dźwignię – samodzielność.
Dość już, doprawdy, parasoli i trampolin. Wejście do mainstreamu trzeba sobie wywalczyć, wyszarpać zębami, a nie dawać się wprowadzać do niego za rękę. W tym drugim wypadku bowiem mamy szansę tylko uwikłać się w obowiązkowe dyskusje z politycznymi ignorantami, których granice wrażliwości moralno-politycznej wyznacza rytualne pieprzenie o demokracji i prawach człowieka.
Zawodowi obywatele, profesjonalni demokraci, mdlejący przed Sejmem diduszkowie, troskliwi swaci lewicy z NATO i cała reszta jurnych reproduktorów świętego „dorobku III RP” – nie są naszymi sprzymierzeńcami; mogą najwyżej być chwilowym taktycznym sojusznikiem. Jedyne, co może wyniknąć z trwałej współpracy z nimi lub, co gorsza, definiowaniu własnej tożsamości, biorąc za punkt wyjścia ich krytykę, to zabawa w ustawiczne gonienie króliczka, za którą nie ma rekompensaty. No, chyba, że ktoś dodaje sobie egodolarów przez wyświetlenie własnych enuncjacji w Krytyce Politycznej.
Lewica, która się szanuje, będzie lewicą samodzielną, tj. taką, która ma na tyle wysoką samoocenę, by afirmować własne, samodzielne postulaty, bez powoływania się na oponentów, wrogów czy fałszywych przyjaciół. Na litość człowieczą, komu potrzebny Sutowski czy inny Tok FM-ista żeby mówić o tym, co mamy do zaproponowania? I tu pojawia się kolejne zasadnicze pytanie – mianowicie: z czym do ludzi?
Ma się rozumieć, nie ja stawiam tę kwestię jako pierwszy i nie pretenduję do jej ostatecznego rozstrzygnięcia. Problem jedynie w tym, że odpowiedzią na pytanie nie może być li tylko program. Ma się rozumieć, program nie może też być traktowany jako rzecz zupełnie wtórna, ale fiksowanie się na sporach o szczegóły programowe jest wyjątkowo niezdrowym odruchem i na własne oczy widziałem, jak pogrążył co najmniej kilka potencjalnie cennych lewicowych inicjatyw w ciągu ostatnich dwóch dekad.
Aby przejść do szczegółów potrzeba wyjść od porozumienia co do ogólnej wizji, której jednak nie można mylić z konglomeratem obiegowych dykteryjek o tym, jak to wszyscy muszą żyć długo i szczęśliwie. Do tych samych dykteryjek należy dziś bowiem gadanina o niskich podatkach, czy powszechna nienawiść do Arabów. Należy ją skonstruować samodzielnie, bez odwoływania się prawicowego populizmu; czy to w wydaniu „Gazety Polskiej” (podła Bruksela, cywilizacja śmierci, nihilizm, antypolonizm) czy „Gazety Wyborczej” (och, Wałęsę szkalują łotrzy, transformacja super, Balcerowicz bardzo tak, bieda była jest i będzie, wolność, demokracja, czekoladowy orzeł, wszystko super, PiS zjada małe dzieci). Populizm, niezbędny w takich okolicznościach, musi wynikać z romantycznej, serdceszczypatielnej wizji wielkich zmian i chęci gruntownej zmiany rzeczywistości. Musi być określeniem celów i PR-em słynnej tezy jedenestej, Karola Marksa („Filozofowie dotychczas jedynie itd. rzecz w tym aby go zmieniać„.). Takie wizje wyzwalają energię i kreują wizerunek. To one tworzą emploi, które później znajduje odzwierciedlenie w teorii (program) i praktyce (aktywizm).
Metoda małych kroków to frajerstwo. Czas na zabawę się skończył. Niech sobie salon gada i pije na zdrowie, a my róbmy swoje – rewolucja nie czai się jeszcze za rogiem, ale ten system III, IV, V i VI RP zbankrutował – politycznie i moralnie, a może niedługo i ekonomicznie. Jest do kogo się odwołać i o co się zaczepić. Polska stoi dziś nie tyle nierządem, co januszostwem rządzenia a opozycja tyleż strachliwym, co pustym łkaniem nie tylko „Gazety Wyborczej”, ale Krytyki Politycznej i jej innych kawiorowych ekwiwalentów. Zaprawdę powiadam Wam, oni mają swój układ zamknięty – im także społeczeństwo jest do niczego niepotrzebne, a już na pewno nie żadna aktywna mniejszość. No, chyba, że będą mogli ją skonsumować. Zróbmy wszystko, aby wydać im się odrażająco niesmaczni.