„Nie jesteś naszym prezydentem, piłeś krew narodu! Odejdź!” – ten krzyk, wyraźnie skierowany do Aleksandra Łukaszenki, rozległ się na wczorajszym, poza tym cichym pogrzebie antyrządowego manifestanta w Mińsku, w którym wzięło udział ok. 700 osób. Tymczasem białoruski prezydent oświadczył, że jego kraj ma do czynienia z prozachodnią „kolorową rewolucją”, sterowaną z zagranicy.
Wieczorem odbyła się dodatkowo manifestacja mieszkańców stolicy pod siedzibą państwowej telewizji, na którą przyszło ok. trzech tysięcy osób. Domagano się „prawdy”. Ludzie skandowali „Nie dla przemocy!” i podnosili ręce ze znakiem „V”. Złożyli też wieńce w kolorach opozycji na zaimprowizowanym memoriale ofiar początkowych, powyborczych represji. Pokazywali dziennikarzom zdjęcia osób rannych w powyborczych zamieszkach. Pewne słabnięcie oporu wykorzystał Łukaszenka odrzucając „wszelką mediację zagraniczną”, co odnosiło się do polsko-litewsko-łotewskiej oferty reprezentowania białoruskiej opozycji.
Wczoraj Stany Zjednoczone i Polska, podczas wizyty szefa amerykańskiej dyplomacji Mike’a Pompeo w Warszawie, bezskutecznie wezwały Mińsk do dialogu politycznego. Represje rządu białoruskiego wobec manifestacji skończyły się już trzy dni temu. Fabryki, gdzie doszło do strajków przeciw rządowi, nie są niepokojone. Do tej pory władze wypuściły z aresztów ok. 2 tys. ludzi zatrzymanych podczas demonstracji z początku tygodnia w Mińsku.
Łukaszenka chwalił się wczoraj głównie swą rozmową telefoniczną z rosyjskim prezydentem Putinem. Według niego, Rosja dostarczy Białorusi „wszechstronną pomoc w zakresie bezpieczeństwa państwa”, by wyjść z powyborczego kryzysu społecznego. Putin również uważa, że Białoruś padła ofiarą „ingerencji zagranicznej”. Wcześniej Łukaszenka właśnie Rosję oskarżał o ingerencję w białoruski proces wyborczy i próbę sprowadzenia jego kraju do kondycji „wasala”.