Wjeżdżam do Naddniestrza po południu w piątek 9 grudnia. Jakiś czas czekam w kolejce na nieuznawanej, ale faktycznie działającej w najlepsze granicy. Już po jej przekroczeniu, zanim zrobi się zupełnie ciemno, wypatruję znaków nadchodzących wyborów prezydenckich. Prezydent Naddniestrza w oczach społeczności międzynarodowej nie jest żadną głową państwa, nie jeździ na szczyty i spotkania, nie podpisuje wspólnych komunikatów, nie pozuje do zdjęć. Jego małe państwo według „wolnego świata” nie ma i nigdy nie miało racji bytu. Ale dla 475 tys. mieszkańców lewego brzegu Dniestru to, kto wprowadzi się do przeszklonego pałacu w Tyraspolu, bynajmniej nie jest obojętne. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin przed startem głosowania nie ma w Naddniestrzu gorętszego tematu.
O tym, kto wygra, dyskutują na bazarku „Orchidea”, gdzie idę wymienić dolary na niedostępną poza Naddniestrzem miejscową walutę, w jednej z knajp popularnej sieci La Placinte, w marszrutce, praktycznie wszędzie. Jeszcze w samą niedzielę na tyraspolskim dworcu autobusowym słyszę rozmowę o tym, czy lepiej oddać głos na jednego ze skazywanych na porażkę kandydatów, czy może zakreślić opcję „przeciw wszystkim”, bo w gruncie rzeczy poprzeć z czystym sumieniem nie ma kogo. Debata nie ustaje także na Facebookowej grupie „Pridniestrowje Online”. Pytania podstawowe brzmią: czy Wadim Krasnosielski, kandydat niezależny, zwycięży już w pierwszej turze, czy będzie potrzebna druga, a może nastąpi jakiś nagły zwrot akcji (może nieuczciwy) i u władzy pozostanie aktualny prezydent Jewgienij Szewczuk. A jeśli jednak Krasnosielski, to co dalej z Naddniestrzem, bo przecież każde dziecko wie, że tak naprawdę żaden z niego „niezależny”; to człowiek wystawiony przez największy oligarchiczny biznes w republice, holding „Szerif”. Czy to aby na pewno dobrze, żeby prywatny biznes kontrolował całą strukturę państwową? Partia „Szerifa”, Odnowa, ma już większość parlamentarną – co się stanie, jeśli po tej samej stronie będzie stał jeszcze prezydent?
– Będziemy zawłaszczonym państwem – nie ma złudzeń Giennadij Kuźmiczow, szef organizacji społecznej „Russkij Forpost”. – Do władzy ostatecznie dojdą ludzie, którzy w poprzednich latach dbali tylko o napełnianie własnych kieszeni, nie dbając o to, że doprowadzają Naddniestrze do ruiny. „Szerif” ostatecznie wykończy średni i mały biznes, ustanowi monopol w tych sektorach gospodarki, na których może coś zarobić. Na przykład ostatecznie skupi w swoich rękach handel. Dlaczego obywatele tego nie pojmują? Po pierwsze, wprowadzono ich w błąd. Po drugie, zaślepia ich złość.
Żaden w historii Naddniestrza polityk nie rozczarował wyborców tak, jak Jewgienij Szewczuk. W 2011 r., podczas poprzednich wyborów prezydenckich, głosowali na niego masowo. W drugiej turze miał 73,9 proc., chociaż na jego rywala Anatolija Kaminskiego niedwuznacznie wskazywała Rosja, dla mieszkańców Naddniestrza opiekun i wzór. Szewczuk wydawał się młody, ambitny, nowoczesny, a do tego, chociaż też jakiś czas działał w pierwszych szeregach Odnowy – niezależny. Wydawał się człowiekiem, któremu po prostu zależy na działaniu na rzecz swojego kraju – nie na rzecz klanu, jaki powstał wokół „ojca republiki” Igora Smirnowa, nie na rzecz sieci interesów, jaką zawiązał „Szerif”. Nic się z tych nadziei nie ziściło. I nie chodzi bynajmniej o wywalczenie międzynarodowego uznania, chociaż i to obiecywał prezydent. To za czasów Szewczuka pracownicy naddniestrzańskiej budżetówki nie dostawali czasami nawet 30 proc. wypłaty, emeryci nie mogli się doczekać świadczeń. A już po kilku miesiącach od tamtych wyborów okazało się, że głowa państwa wcale nie ma sprawnej i profesjonalnej ekipy. Zamiast tego idzie na kolejne ustępstwa wobec „Szerifa”. To droga donikąd, ostrzegał go między innymi Kuźmiczow, w latach 2013-2015 minister spraw wewnętrznych Naddniestrza. Na nic. Zniechęcony, w końcu zrezygnował ze stanowiska. Dzisiaj o byłym szefie wypowiada się wyłącznie negatywnie. – Szewczuk to człowiek słaby i niezdecydowany – unosi się, kiedy pytam, czy widzi jakąkolwiek szansę, by obecny prezydent został na drugą kadencję. – Ponad miarę wierzył w siebie, nie umiał przewidywać w dłuższej perspektywie skutków swoich działań.
Czuć u byłego ministra rozgoryczenie, nawet złość, ale trudno nie przyznać mu racji – jak Szewczuk mógł nie przewidzieć, że obywatele Naddniestrza nigdy nie zapomną mu problemów z wypłatami pensji i emerytur? To, że państwo nie może zostawić ludzi tak po prostu na lodzie, jest dla mieszkańców lewego brzegu zupełną oczywistością. Polityk opowiadający o konieczności oszczędzania albo cięcia wydatków budżetowych nie miałby tu szans. To widać na plakatach wyborczych, gdzie każdy przekonuje, jak bardzo pochyli się nad potrzebami prostych Naddniestrzan. Stworzę 15 tys. miejsc pracy, zachęca Krasnosielski z kolejnego plakatu niedaleko pomnika ku czci żołnierzy wyzwalających Tyraspol w 1944 r. Otworzę sieć aptek na wsiach, będę remontować drogi, zajmę się transportem i odbudową domów kultury, roztacza piękne wizje ten sam kandydat z ulotki wywieszonej na zrujnowanym domu we wiosce Kickany. Skończę z bezkarnością urzędników – to z kolei kandydat komunistów, Oleg Chorżan, z bilboardu niedaleko bazaru w centrum Bender. Znajduje się i sam Szewczuk, na ulotce przyklejonej do okna jednego z benderskich trolejbusów. Podniosę emerytury, obiecuje urzędujący prezydent.
W sprawach zagranicznych też panuje jednomyślność: każdy kandydat przekonuje, że zacieśni związki Naddniestrza z Rosją. Każdy stara się wywrzeć wrażenie, że to jego na Kremlu namaszczono na prezydenta dalekiej, ale przecież z ducha i z wyboru mieszkańców rosyjskiej prowincji. Oleg Chorżan swoją radiową reklamę pod hasłem „Zwyciężymy razem” zaczyna od wspomnienia Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i powojennej odbudowy kraju. Krasnosielski przypuszcza szarżę symboliczną: jego materiały epatują barwami rosyjskiej flagi, na niektórych pojawia się jeszcze logo Jednej Rosji i zapewnienie, że program tej partii i program kandydata niczym się nie różnią. Szewczuk funduje sobie serię plakatów, na których do głosowania na niego przekonuje brat nieżyjącego już bohatera wszystkich Naddniestrzan, gen. Aleksandra Lebiedzia („Mój brat, gdyby żył, popierałby Szewczuka”) i Josif Kobzon („Gdybym był z Naddniestrza, zagłosowałbym na Szewczuka”).
Nie pomagają Szewczukowi ani obietnice, ani sławni ludzie na plakatach. Nie pomaga mu nawet to, że państwowe media w republice zostały przez niego użyte jako narzędzia kampanii. Szewczuk pokazuje się w najlepszym czasie antenowym na kanale Pierwyj Pridniestrowskij, internetowa agencja informacyjna „Wiesti Pridniestrowja” publikuje infografiki, które mają dowodzić, że prezydent przez ostatnie pięć lat jednak coś zrobił. Wszystko na nic. Obywatele Naddniestrza postanawiają zaufać „Szerifowi”. A holding bezpośrednio przed wyborami nie afiszował się z poparciem dla Krasnosielskiego. Zamiast tego niezależnie od samego kandydata prowadził kampanię autopromocyjną. Na ulicach i w swoich supermarketach wywiesił bannery wyliczające to, co firma zrobiła dla ludzi: kilkaset sklepów, efektowny stadion pod Tyraspolem i 30 mniejszych obiektów sportowych, nowoczesny hotel Rossija, stabilne płace i pakiety socjalne dla pracowników. Do części mieszkańców lewego brzegu tego rodzaju argumenty trafiały już wcześniej, stąd oszałamiający sukces „szeryfowej” partii Odnowa w ostatnich wyborach parlamentarnych.
Poważną alternatywę chciał przedstawić Giennadij Kuźmiczow. Na swoich wiecach wyborczych, w przemówieniach i na Facebooku nieustannie wzywał do walki z oligarchami. Jeździł po jednostkach wojskowych, organizował spotkania w zakładach pracy. Często w ostatniej chwili musiał je przekładać albo odwoływać, bo centralna komisja wyborcza żądała składania dodatkowych dokumentów, uzasadnień, zezwoleń.
– Nie podobało im się, że wzywałem do realnych zmian – przekonuje Kuźmiczow. – Wskazywałem nie tylko na to, że „Szerif” włada już niemal całą naddniestrzańską gospodarką. Mówiłem też o tym, że sądy w republice wydają wyroki tylko na jego korzyść. Ostrzegałem, że jeśli nie będzie już żadnego ośrodka władzy niepodlegającego szefom holdingu, Naddniestrze stanie się bez reszty prywatnym folwarkiem oligarchów. Udowadniałem też, że największe umocnienie wpływów „Szerifa” miało miejsce za prezydentury Szewczuka i dlatego nie warto wybierać ani człowieka holdingu, ani jego.
Efekt? Żaden z kandydatów nie spotykał się z takimi trudnościami w prowadzeniu kampanii. Nigdy wreszcie kandydat na prezydenta Naddniestrza, ani w tych, jak i w poprzednich wyborach, nie został praktycznie w ostatniej chwili wykreślony z listy ubiegających się o urząd. To właśnie spotkało Kuźmiczowa, a oficjalne uzasadnienie tej decyzji zakrawa na groteskę. Do sądu zgłosił się pojedynczy „zaniepokojony obywatel”, który stwierdził, że na samochodzie oklejonym plakatami kandydata „nie zauważył” obowiązkowych informacji o nakładzie, w jakim wydrukowano materiały wyborcze. Sąd uznał, że obywatel miał rację. Odmówił nawet wezwania milicji, by sprawdziła, czy stosownych informacji rzeczywiście brakuje. Nie wziął pod uwagę, że agitacyjny samochód był dopuszczony do użycia w kampanii przez odpowiednie organy. Wykreślił Kuźmiczowa z listy kandydatów. Druga instancja wyroku nie zmieniła.
Przepadł kandydat, któremu sondaże i tak nie dawały szans? W sondażach rosyjskiego WCIOM, jako jedynego prowadzącego w miarę regularnie badania opinii publicznej w Naddniestrzu, dostawał najwyżej ok. 3 proc. Ale te same sondaże najpierw przewidywały w miarę równą walkę Krasnosielskiego z Szewczukiem (rezultaty po dwadzieścia kilka procent w pierwszej turze), a potem nawet wyraźny skok poparcia na korzyść tego drugiego (44 proc. w pierwszej turze i prawdopodobna wygrana w drugiej). Nie o sondaże zresztą tutaj chodzi. To, pod jakim pretekstem wyrzucono z wyborczego wyścigu jednego z kandydatów, oburzyło nawet jego rywali. Komentował sprawę Chorżan, Aleksandr Deli, nawet Szewczuk. Nic nie powiedział tylko Krasnosielski.
Wyrzucony Kuźmiczow wzywał do zaznaczania na kartach opcji „przeciw wszystkim”. Przekonywał mnie, że może ją wybrać nawet 1/5 ludzi, tak wielkie jest już rozczarowanie w Naddniestrzu. Okazało się, że nie miał racji. Jeśli głosowanie było uczciwe – a i tego w sumie mieszkańcy lewego brzegu nie są pewni – „przeciw wszystkim” zagłosowało 3,6 proc. Ci, którzy już poszli oddać głos, woleli wypowiedzieć się w jako taki konstruktywny sposób. W Naddniestrzu przyzwyczaili się, że nie należy oczekiwać zbyt wiele, zamiast tego – patrzeć realnie i uważnie się zastanowić, kto z kandydatów rokuje chociaż trochę lepiej niż pozostali. Tak wytypowano Krasnosielskiego. Kto naprawdę był „przeciw wszystkim”, został po prostu w domu.
***
Z inauguracją nowego prezydenta nie było co zwlekać. 16 grudnia Wadim Krasnosielski został zaprzysiężony, a dziś rano postawił przed nowym rządem pierwsze zadania. Ogłosił, że gabinet osobiście przejmie kontrolę nad naddniestrzańską koleją, a w ciągu tygodnia zajmie się oceną jakości usług komunalnych w kontekście przygotowania do nadchodzącej zimy. Nowy premier Aleksiej Martynow dodał od siebie, że główne zadania jego rządu to dopilnowanie, żeby nie zabrakło pieniędzy na służbę zdrowia, oświatę, wypłaty dla budżetówki, emerytury. Prezydent dał też wywiad dla telewizji RT. Powtórzył, że Naddniestrze to część rosyjskiego świata i nic się w tej kwestii nie zmieni.
Jedno nie zmienia się faktycznie. „Szerif” wie, co robić, żeby wyjść na swoje. Do ludzi płynie przekaz: jesteście ważni, państwo się wami opiekuje, nie tak, jak choćby w Mołdawii, z którą słusznie zerwaliśmy. Krasnosielski raczej nie pozwoli sobie na wpadkę z płacami i emeryturami, która pogrzebała jego poprzednika. Mając społeczny spokój, „Szerif” będzie mógł dalej się bogacić. Nikt mu już, nawet w minimalny stopniu, nie przeszkodzi.