525 tysięcy ludzi – według policji – wzięło wczoraj udział w barcelońskiej manifestacji przeciw skazaniu na długie kary więzienia grupy katalońskich polityków, którzy dwa lata temu doprowadzili do proklamowania niepodległości prowincji. Manifestacja separatystów przekształciła się wieczorem w bezprecedensowe rozruchy, które objęły wiele dzielnic Barcelony. Hiszpańska prawica domaga się wprowadzenia stanu wyjątkowego w Katalonii.
„Ulice zawsze będą nasze!” – skandowali młodzi uczestnicy wielkiej manifestacji, której pokojowy charakter został szybko zatarty przez gwałtowne starcia z policją zaraz po jej zakończeniu. Rozmiar rozruchów przekraczał wszystko, co działo się od początku tygodnia: barykady stanęły na niemal wszystkich ulicach centrum miasta, a starcia z policją rozlały się na całą metropolię – straż ogniowa nie nadążała z gaszeniem ulicznych pożarów.
Policja użyła działek wodnych, wyrzutni pocisków plastikowych, gazów łzawiących i oczywiście pałek, by odpychać grupy demonstrantów rzucających kamieniami, metalowymi przedmiotami i butelkami z benzyną. Brak na razie bilansu rannych, lecz z pewnością jest ich wielu po obu stronach barykad. Sytuacja uspokoiła się jako tako dopiero po północy, gdy rząd hiszpański skierował do miasta dodatkowe jednostki policji.
Wcześniej, na manifestację wyruszyły pochody z pięciu katalońskich miast i wszystko przebiegało spokojnie, wręcz radośnie. Piątek był dniem strajku generalnego, gigantyczny tłum skandował „Wolność!”, ale były też bardzo mocne hasła antyhiszpańskie, łącznie z nazywaniem przynależności Katalonii do Hiszpanii „okupacją”. Ruch niepodległościowy tak się zradykalizował, że jego dotychczasowa pokojowość nie wydaje się już dominująca.
Na trzy tygodnie przed wyborami parlamentarnymi w Hiszpanii prawica i centryści domagają się użycia wyjątkowych środków przeciw separatystom, ale premier Sanchez nie chce „przesadnej reakcji”, mówi jedynie, że „wandalizm” nie pozostanie bezkarny.