Unia Europejska dąży do maksymalnego ograniczenia emisji dwutlenku węgla, Stany Zjednoczone i Chiny są dalekie od takich zamierzeń. Strategia wzrostu w Chinach jest nadal traktowana jako sprawa bardziej priorytetowa niż ochrona środowiska, ale tamtejsze władze przynajmniej deklarują zmianę podejścia do gospodarki. W USA Joe Biden dopiero pokaże, czy jego deklaracje o chęci działań na rzecz klimatu były coś warte.
W 2019 r. Chiny wyemitowały 11,54 mln ton dwutlenku węgla. W 2020 r., gdy emisje nieznacznie spadały na całym świecie w związku z pandemią i wielkim gospodarczym spowolnieniem, poziom ten zmniejszył się o 2 proc. Z kolei ze Stanów Zjednoczonych do atmosfery dostało się 5,11 mln ton CO2. W liczbach bezwzględnych to wynik znacznie niższy, ale jeśli przeliczyć emisję „na głowę obywatela” – okazuje się, że Amerykanin pozostawił znacznie większy ślad, niż Chińczyk. Emisja w obydwu walczących o status światowego supermocarstwa państwach systematycznie rośnie. W USA w ciągu ostatnich pięciu dekad wzrosła o 8,9 proc., w Chinach przeżywających dynamiczne przemiany gospodarcze – o 1168 proc. (!).
Na dalszych miejscach rankingu największych producentów CO2 są Indie, Rosja i Japonia. Szóste miejsce ciągle zajmują Niemcy, chociaż w ostatnich dekadach coraz bardziej kojarzą się z zieloną energią, a od 1970 r. ograniczyły emisję o ponad 1/3. Ranking pokazuje jednak jasno: wysiłki Unii Europejskiej na rzecz nowego zielonego ładu okażą się dramatycznie niewystarczające, jeśli poza Starym Kontynentem nic się nie zmieni.