Kolejny dowodny przykład kapitalistycznej patologii. Za pomyłkę, której przy ustalaniu promocyjnych cen dopuścił się management, próbuje się pociągnąć do odpowiedzialności pracowników. Czy na kimś robi to jeszcze wrażenie?
Zachodzi oczywista, skandaliczna niesprawiedliwość i próba przerzucenia odpowiedzialności, za ewidentne pomyłki po stronie zarządu, na pracowników, którym teraz zarzuca brak należytej czujności. Według szefostwa pracownicy winni są ustawicznego monitoringu także działań swoich przełożonych i jeżeli ci popełnią błąd, to oczekują natychmiastowej reakcji ze strony tych, których wyzyskują.
Znany portal money.pl, który opisał tę sprawę, dotarł między innymi do treści uzasadnienia zwolnienia jednego z pracowników. Mowa jest w nim o utracie zaufania do pracownika, gdyż ten jakoby nierzetelnie wykonywał swoje obowiązki. Władze spółki zachowują się w sposób bezczelny i zuchwały zarzucając podwładnym, że ci nie powiadomili w nocy serwisu technicznego firmy o błędzie w systemie cen i promocji, a zamiast tego sami skorzystali, kupując okazyjnie drogie towary.
#Fraud w #PromocjaStulecia ma swój ciąg dalszy. Sieć #Biedronka uznała, że najlepszym pomysłem wybrnięcia z sytuacji będzie… ukaranie pracowników.https://t.co/Af4ZFvt50e https://t.co/8VjE7wrvYM
— Michał Hola (@michalhola) May 22, 2020
26 kwietnia 2020 r. właściciel sieci sklepów Biedronka poinformował w mediach o nadzwyczajnej promocji pod hasłem „biała noc”. Obiecywano, że przy zakupie 20 produktów trzy można dostać gratis. Miały to być trzy najtańsze produkty, ale ze względu na zawodność systemów informatycznych, które obsługują ceny i promocje zamiast najtańszych produktów, klienci dostawali za darmo te najdroższe.
„Pracowałem wtedy na nocnej zmianie. Po zakończeniu zmiany, a było to ok. godziny 3.30 nad ranem, też zrobiłem zakupy w promocji. Wszyscy dookoła mówili, że to „przebojowa promocja”. Myślałem, że pracodawca zrobił taką ekstra akcję i dał niskie ceny na najdroższy towar specjalnie, nie przypuszczałem, że to jest błąd systemu. Dopiero później się dowiedziałem, że to był wypadek przy pracy” – powiedział dziennikarzom money.pl Jarosław, pracownik ochrony w Biedronce w Aleksandrowie Kujawskim.
Ochroniarz, którego cytuje money.pl, gdy zorientował się, iż doszło do błędu, wykazał się nadzwyczajną lojalnością wobec spółki i następnego ranka zwrócił zakupione przez siebie artykuły. Szefowie Biedronki i tak go zwolnili. Widać wyraźnie, że żaden ukłon w stronę biznesu nie popłaca.
„Nie rozumiem, dlaczego chcą mnie zwolnić? Zrobiłem zakupy jak każdy klient sklepu, byłem już po godzinach swojej pracy. Codziennie robię zakupy w tym sklepie i dotąd nikomu to nie przeszkadzało, że zostawiam tam część swojej wypłaty. Dlaczego nie mogłem więc zrobić zakupów tego dnia?” – pyta zbulwersowany ochroniarz.
Szczęśliwie, działająca w Biedronce NSZZ Solidarność stanęła na wysokości zadania, przewodniczący Sekcji Krajowej Pracowników Handlu tego związku Alfred Bujara, ostro sprzeciwia się reakcji managementu. Jego zdaniem biznesmen, który uruchamia akcję promocyjną na tak wielką skalę, sam ma obowiązek dopilnować i wcześniej sprawdzić, czy wszystko działa poprawnie. Ponosi on odpowiedzialność i ryzyko związane z wdrażaniem takich promocji. To powinno być oczywiste dla każdego przytomnego człowieka. Ale nie dla biznesmena-dorobkiewicza, także nie dla mediów głównego rynsztoku. Warto zwrócić uwagę, jak należący do Wirtualnej Polski portal money.pl zatytułował swój materiał: Zwolnienia z pracy i nagany za „białą noc przecen” w Biedronce. Sieć karze pracowników-kombinatorów. Gdyby tekst ten przygotowywali dziennikarze, a nie oficerowie frontu biznesowego agit-propu tytuł brzmiałby mniej-więcej w taki sposób: Nieudolny zarząd Biedronki, który spieprzył akcję promocyjną wyżywa się na pracownikach. Niedoczekanie!
Biedronka robi porządki. Dorota zwolniła się sama ze strachuhttps://t.co/23eZ0RlRaP
— Money.pl (@Money_pl) May 21, 2020
Mało tego, jak się okazuje, niektórzy pracownicy próbowali kontaktować się tak zwanym helpdeskiem, ale nie dawało to żadnego rezultatu; inni ukrywali po prostu najdroższe towary, gdy zorientowali się, że występuje jakiś błąd.
„Niektórzy próbowali alarmować helpdesk, że są problemy, ale nic to nie dało. Na poziomie sklepu nie można zmienić cen, one są programowane centralnie” – tłumaczy Bujara. „Jak ci ludzie mieli powstrzymać sprzedaż? Zamknąć sklepy? Wówczas pracodawca zwolniłby ich za jeszcze większe starty” – podsumowuje.
Związkowiec ma rację. Pracownik w Polsce jest zawsze na przegranej pozycji, parafrazując znany aforyzm Elżbiety Bieńkowskiej rzec by można: „sorry, taki mamy ustrój”.