Site icon Portal informacyjny STRAJK

Co tu się odwaliło, że Polacy prześladują medyków podczas epidemii?

Obłęd przybiera na sile. W całym kraju pracownicy ochrony zdrowia spotykają się z aktami ostracyzmu i agresji. Zniszczony samochód, zdemolowane drzwi do mieszkania, listy z pogróżkami, sekujące komunikaty na klatkach schodowych. W Krasnymstawie pielęgniarki z miejscowego DPS są wypraszane ze sklepów. W małych miejscowościach jest najgorzej. Medycy są rozpoznawani na ulicach, ludzie patrzą na nich z niechęcią, syczą, odsuwają się. Ci, którzy narażają swoje życie, ratując zakażonych, są na skraju wytrzymałości. Traktowani jak trędowaci, albo zombie z horroru, które trzeba unicestwić, nie mogą zaznać spokoju.

Co się dzieje z tym społeczeństwem? To już właściwie pytanie retoryczne. Było już pustoszenie marketów, potem donosicielstwo międzysąsiedzkie doczekało się renesansu, a sieci społecznościowe zapełniły się ochotniczymi strażnikami kwarantanny, teraz mamy prześladowania medyków.

To nie jest tak, że pojawił się wirus i ludzie sami z siebie stali się podli. Patologiczne i antyspołeczne postawy są efektem oddziaływania procesów socjotechnicznych i ekonomicznych. Od dwóch miesięcy społeczeństwo jest silnie bodźcowane w schemacie: wywołanie poczucia zagrożenia, wymuszenie zgody na ograniczenia (wolności, zarobków, mobilności), pokazowe karanie niesubordynacji. Obywatel ma poczucie, że sfera autonomii w podejmowaniu decyzji i decydowania o sobie została drastycznie zawężona, niemal zredukowana do zera. W pracy obniżają pensje, znalezienie nowego zatrudnienia graniczy z cudem, bo prawie wszyscy zwalniają, a feed na portalu społecznościowym zapełnia się anonsami znajomych, którzy również szukają zarobku. Wszyscy czekają na powrót do normalnego życia,  ale nie ma choćby mglistych widoków na to, kiedy to nastąpi.

Do życia w lęku można się przyzwyczaić, ale strach poważnie zaburza relacje międzyludzkie. Nieco ponad miesiąc temu pisałem, że po festiwalu pięknych gestów samopomocy rozpocznie się hardkorowa walka o przetrwanie. Dziś mamy do czynienia z masą jednostek przerażonych epidemią i degradacją poziomu życia. Do tego dochodzi chaos informacyjny. Kiedy społeczeństwo jest poddawane działaniom silnych bodźców z różnych źródeł (rządowe komunikaty, zakazy, nakazy, stream informacyjny pełen fake newsów, konieczność ekonomiczna)  dochodzi do zjawiska socjotechnicznej wichrowatości – działania ludzkie wymykają się spod kontroli tych, którzy próbowali społeczeństwem sterować.  Ludzie czują, że zostali wmanewrowani w sytuację bez (dobrego) wyjścia. A wtedy reagują w sposób bardzo prosty, instynktowny, a zatem brutalny.

Polacy obywatele, którzy przez 30 ostatnich lat słyszeli, że są zdani tylko na siebie i swoją zaradność, a ich decyzję powinny być racjonalnym wyborem nastawionym na maksymalizację własnej korzyści, w obliczu zagrożenia reagują tak, jak ich nauczono – diagnozują, że zagrożeniem są osoby narażone na kontakt z chorymi – medycy, pracownicy pomocy społecznej, personel pomocniczy ochrony zdrowia, po czym dążą do ich eliminacji z otoczenia.

Epidemia pokazała też, że to, co nazywane było przez rządzących początkiem powszechnej stabilności bytowej – 500 plus, wzrastające pensje, oszczędności i zadowolenie z życia, nie przełożyło się na osiągnięcie takiego stanu bezpieczeństwa i zasobności, który pozwoliłby w spokoju czekać na zakończenie lockdownu. Dobrobyt polskiego obywatela jest równie imponujący co majętność klasośredniowego debiutanta, który zakupił sobie wymarzony dobry rower, a teraz drży ze strachu, że ktoś mu go ukradnie.

Exit mobile version