Strajk.eu rozmawia z prof. Brunem Drwęskim, historykiem, politologiem, działaczem organizacji antymilitarystycznej i antyimperialistycznej ARAC założonej przez Henriego Barbusse’a w 1917 r.
Dla wielu lewicowych działaczy i działaczek w Polsce Francja jest pozytywnym punktem odniesienia ze względu na świecki charakter państwa i przekonanie, że jest to kraj przestrzegający praw człowieka, kraj świadczeń socjalnych. Czy mają rację?
Na pewno Francja takie tradycje ma i coś z tego zostało do dziś, tyle, że w postaci coraz bardziej zdegenerowanej. Jeśli chodzi o zdobycze socjalne, to powstały one nie w wyniku dobrej woli władzy i klas posiadających środki produkcji i wymiany, ale w wyniku walk (rewolucja francuska, rewolucje XIX wieku, strajki, Front Ludowy, ruch oporu, robotniczy maj 1968 r. itp.). Siły zachowawcze zawsze starały się odzyskać stracony teren, gdy tylko fala mobilizacji się cofała oraz kiedy elity partii lewicowych zaczęły liczyć na zyski osobiste dla siebie i swoich bliskich.
Obecny proces regresu społecznego można zauważyć od końca lat 70. mimo, że istniały siły bezkompromisowe. Należy przy tym przypomnieć, że ważne strajki robotnicze z roku 1982 za czasów pierwszego rządu lewicowego zostały potępione przez ówczesnego premiera Mauroy, który lansował wtedy ważną aż do dziś argumentację, że stali za nimi manipulatorzy i rzecznicy irańskiej rewolucji islamskiej. To oczywiście nie miało żadnego związku z prawdą, ale miało lansować proces, w którym pod hasłami obrony „świeckości” państwa starano się delegitymizować walkę klasową, dzieląc przy tym pracowników na osoby „pochodzenia muzułmańskiego” i „pochodzenia europejskiego”.
Czy to wtedy „wynaleziono” muzułmanów, jak to określał Ferruh Yilmaz? Czy celem było przeciwstawienie robotników europejskich tym pochodzącym z byłych kolonii?
Pewnie już wtedy rząd francuski wpadł na pomysł, żeby w ten sposób odciągnąć miejscowych robotników od rdzenia strajku, w którym znaleźli się robotnicy imigranci z Magrebu, nie mający zresztą żadnego związku religijnego i politycznego z Iranem. Może część socjalistów uwierzyła, że skoro rewolucja irańska ewoluowała w stronę religijną nieprzewidywalną dla nich, to ten bunt robotników niby-muzułmańskich przeciwko rządowi niby-lewicowemu musiał być irańską prowokacją. Nie było może wtedy jeszcze planu, żeby grać tą kartą na stałe, ale skoro ścieżka została już raz wydeptana, tym łatwiej było można potem nią jeździć. Miało to uboczny skutek, bo część imigrantów i upośledzonych potomków imigrantów zaczęło patrzeć na religię jako na kwestię wartą afirmacji.
Islam stał się platformą budowania tożsamości w społeczeństwie postępującej nierówności. Skoro za słusznymi strajkami socjalnymi miała się kryć manipulacja religijna, oznaczało dla nich poniekąd, że islam zasługiwał na afirmację. A potem łatwo było manipulatorom związanym z konserwatyzmem religijnym zająć teren, którego z kolei zwolennicy rewolucji irańskiej nie próbowali nawet zagospodarować.
Dziś siły zachowawcze odzyskały niemal pełnię władzy m.in. przy pomocy mediów, bowiem dziewięciu ultrabogatych kapitalistów posiada 90 proc. mediów audiowizualnych i papierowych, a władza państwowa jest w rękach tych samych środowisk. Z tego powodu takie wypadki jak wyciek wideo w zeszłym roku, na którym nagrany był gwałt na młodym obywatelu pochodzenia afrykańskiego policyjną pałką (słynna sprawa Teo) spotkał się ze zbyt małym oporem, a władza i media szybko zmarginalizowały sprawę. Należy także przypomnieć sprawę libańskiego komunisty, rzecznika narodowo-wyzwoleńczego ruchu Palestyny, George’a Ibrahima Abdallaha, który siedzi już 31 lat w więzieniu mimo, że dowody jego „winy” (dostarczanie broni użytej do zabójstwa izraelskiego dyplomaty) są wątpliwe i, ze czas jego zwolnienia werdyktem sądu i tak minął. Jednak ambasady USA i Izraela interweniowały, żeby go nadal trzymano w więzieniu w sumie bez końca.
Wina za ten stan rzeczy stoi po stronie sił zachowawczych, ale także sił monopolizujących oficjalny dyskurs lewicowy, a nawet i „skrajnie lewicowy”. Mam na myśli organizacje, które korzystają z dostępu do mediów pod warunkiem okazanej uległości, korzystają z funduszy partii europejskich lub Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych, które funkcjonują na zasadzie korupcji elit notabli politycznych.
Uważasz, że lewica oficjalna i widzialna w mediach jest skorumpowana politycznie?
To już nawet nie jest tajemnicą, bo jeśli przyjrzeć się budżetom związków zawodowych i partii politycznych, to okaże się, że fundusze europejskie stanowią dziś integralną cześć finansowania działalności i pensji działaczy wyższego szczebla. A łatwo zauważyć, że częstotliwość obecności jakiegoś działacza „opozycyjnego” w środkach masowego przekazu zależy od jego umiejętności grania pozornym radykalizmem przy umiarkowanej krytyce podstawowych zasad ustrojowych.
Polska telewizja zwłaszcza publiczna donosi często o „problemach z imigrantami” przedstawiając je w duchu „zderzenia cywilizacji”, „islamizacji” itp. Jaka jest sytuacja imigrantów z tzw. krajów muzułmańskich? Czy mają miejsce napięcia społeczne i jakie jest ich źródło?
Problem nie jest głównie „problemem imigranckim” lecz bardziej dotyczy ludzi „pochodzenia imigranckiego” czyli drugiego, trzeciego, a nawet czwartego pokolenia osób urodzonych we Francji, kształconych lub niedokształconych przez tzw.” szkołę Republiki”.
Generalnie to pokolenie nie widzi żadnych perspektyw na stałą prace, na awans społeczny i na zwyczajną integrację ekonomiczną w społeczeństwie. Szczególnie młodzież jest świadoma, ze w odróżnieniu od elit bankierskich i posiadających, nie może uciec do jakiegoś raju podatkowego w razie kryzysu, i że trudno jest planować przyszłość w kraju, w którym się urodzili. Widzą, że ustrój jest zablokowany tamami klasowymi, klanowymi i narodowościowymi tworzonymi przeważnie przez elity, które kiedyś używały różnic miedzy-plemiennych w swych byłych koloniach, a po repatriacji w wyniku dekolonizacji przeniosły je na teren Francji.
Nie można inaczej zresztą interpretować hipokryzji, a zarazem cynizmu, z którym władze francuskie pozwalają bezkarnie, aby konserwatywne społecznie i religijne środowiska Saudyjczyków, Katarczyków ale także neo-ewangelistów z Ameryki oraz syjonistów penetrowały dzielnice ludowe tak, aby ludność pochodząca z byłych lub wciąż aktualnych kolonii francuskich bądź Żydów przybyłych z byłych kolonii była poddana ich wpływom. Równocześnie różnymi sposobami te same władze starają się uciszyć, a nawet denuncjować kaznodziei lub działaczy muzułmańskich, chrześcijańskich lub żydowskich potępiających agresywną politykę NATO na świecie lub niesprawiedliwości ustroju kapitalistycznego.
Polskie media mówią niekiedy o regularnych konfliktach z muzułmanami na ulicach, o tym, ze w dzielnicach imigranckich istnieje prawo szariatu. Czy jest tak we Francji? I czy z drugiej strony istnieje jakaś współpraca lewicy i środowisk imigrantów?
Szariat dla wiernego muzułmanina w kraju niemuzułmańskim to zbiór reguł moralnych uznanych za zgodne z jego interpretacją wiary, przede wszystkim w sprawach osobistych i handlowych. To nie jest kodeks prawny. Każdy muzułmanin i każda muzułmanka może więc sobie dobierać z jakiej szkoły, od jakiego doświadczonego kaznodziei, będzie czerpać swój wzór postepowania. Wśród muzułmanów owszem, istnieją sekt,y które funkcjonują jak każda sekta i które wymagają od swych członków absolutnego podporzadkowania, ale to zjawisko marginalne i porównywalne do podobnych zjawisk istniejących w sektach chrześcijańskich, żydowskich czy innych.
Ugrupowania postępowe są podzielone wewnętrznie w tej sprawie według odpowiednio spreparowanego przez elity zachowawcze dyskursu o „świeckości”. Sprawa świeckości we Francji była zawsze elementem gry między umiarkowaną lewicą a lewica naprawdę społeczną, czyli klasową. Już przed wojna komuniści przestrzegali socjalistów przed tym, że im bardziej głoszą hasła antyreligijne, wówczas głównie przeciwko imigrantom polskim, włoskim, żydowskim lub powstańcom antykolonialnym w Rifie lub w Syrii, tym bardziej wyciszają swój program anty-kapitalistyczny i anty-imperialistyczny. Problem dziś polega na tym, ze wiele komunistów idzie drogą byłych socjalistów.
Dlaczego żaden z kandydatów lewicy nie przeszedł do drugiej tury w wyborach prezydenckich?
Niektórzy twierdzą, że rezultaty zostały lekko „zmodyfikowane”, żeby Melenchon nie dotarł do drugiej tury, ale nawet jeśli odrzucimy tę opinię, to trzeba zaznaczyć, że media zrobiły wszystko co mogły, żeby ostateczne starcie miało miejsce między rzecznikiem „fałszywego centrum”, a rzeczniczką jałowej skrajnej prawicy. Marine Le Pen obiektywnie działa na rzecz systemu mimo, że głosi hasła przeciwko niemu. Nigdy jednak nie atakuje podstaw kapitalizmu. Strach przed wyimaginowanym faszyzmem w momencie, kiedy nie ma on masowej organizacji, kiedy ta partia nie ma nawet ani jednego batalionu czarnych koszul i liczy zaledwie kilkadziesiąt tysięcy członków przeważnie skłóconych ze sobą, jest sztucznie rozbudzony. Część elektoratu lewicowego głosowało więc w tej sytuacji na rzecz „Macrona przeciwko faszyzmowi”, część nie poszła głosować na żadnego z kandydatów maskarady wyborczej, a część nawet głosowała na Marine Le Pen, która dla niektórych uchodziła w tej sytuacji bez wyjścia za kandydatkę „anty-euro” i suwerenności narodu w globalnym świecie pełnym wojny z powodu NATO. Do tego sporo notabli lewicy, tak z partii socjalistycznej jak i komunistycznej, a nawet i skrajnej lewicy, odmówiło wspólnej walki w momencie, kiedy zaczęły się wielkie manewry przedwyborcze, co owocowało podziałami w czasie pierwszej tury wyborów lub niechęcią wobec dyskusyjnego co prawda Melenchona. Bądź co bądź pochodzi z partii socjalistycznej, dzięki której był kiedyś nawet ministrem i namawiał do glosowania na rzecz traktatu z Maastricht.
Ale był jedyną kandydaturą lewicy?
Tak, był jedynym realnym kandydatem lewicowym, skoro kandydat partii socjalistycznej uchodził za współodpowiedzialnego za krach lewicy, a dwaj kandydaci partii trockistowskich (Nathalie Arthaud i Philippe Poutou) uchodzą za „starych działaczy” bez perspektyw.
Czy uważasz, ze we Francji nie ma realnego zagrożenia faszyzmem? Kto głosował na Le Pen?
Faszyzm stanowi groźbę, ale nie tyle w swej formie przedwojennej, a także nie w formie Frontu Narodowego, który dąży do tego, aby się „ucywilizować” i który nie był nigdy ruchem masowym i jednolitym. Nowy faszyzm może natomiast powstać w każdej chwili, jeśli tylko wielcy kapitaliści dojdą do wniosku, że demokracja liberalna jest zużyta i, ze trzeba „inwestować” w ruchy autorytarne i totalne nowego typu. Te ruchy będą miały zapewne pewne cechy starych faszyzmów, ale także bardziej nowoczesne elementy. Przede wszystkim mieszaninę zasad religijnych „New Age” z ultra-tradycjonalistycznymi wzorami religijnymi pomieszanymi z kolei z cechami nacjonalizmu laickiego i umiłowania do stylu północno-amerykańskiego. Nowy faszyzm będzie miał dużo bardziej różnorodny charakter niż poprzedni, dlatego są tacy, którzy uważają, że największa groźba faszyzmu leży nie w starych ruchach post-faszystowskich, lecz w pozornym „skrajnym centryzmie” rozpowszechnionym przez neo-konserwatystów i rzeczników tzw. interwencjonizmu liberalnego. To opcja, w której pod pozorem różnorodności kryje się monolit rynkowy, dyktatura oligarchii nad ekonomią i kulturą oraz powszechna etnicyzacja stosunków społecznych.
Macron, kandydat skrajnej oligarchii medialnej, bankowej i ekonomicznej, który jest kandydatem wojen „cywilizacyjnych” i kompleksu militarno-przemysłowego mógł zwerbować elektorat w imię pozornego, ale i pustego pluralizmu.
Co planuje Macron? Jaka będzie odpowiedź związków zawodowych i organizacji lewicowych, w tym partii lewicowych?
Macron to ostatni punkt drogi wiodącej do zniesienia wszystkich zdobyczy socjalnych osiągniętych w 1944 r. przez Narodowa Rade Ruchu Oporu i układów Grenelle osiągniętych na fali masowych strajków 1968 r.
Co konkretnie chce zlikwidować Macron?
Od lat tnie się zasiłki dla bezrobotnych i rodzin, w dotacje dla żłobków, szpitali, służb publicznych, stowarzyszeń zajmujących się bezdomnymi. Pomału prywatyzuje się wiele dotychczasowych służb publicznych (telekomunikacja, gaz, elektryczność, lotniska, itd.) a pracownicy tracą wiele praw osiągniętych przez mobilizacje społeczeństwa od czasów Frontu Ludowego aż po rewolucję maja 1968 r. Dziś rząd dąży do rozbicia na kawałki sieci kolejowej i wyprzedaży tego, co jeszcze pozostało w rękach państwa. Dlatego walka kolejarzy to walka o prawa wszystkich, bo to jeden z ostatnich bastionów, który udowadnia, że gospodarkę sprawną można budować na podstawie przedsiębiorstwa należącego do narodu dającego gwarancje godnych warunków pracy.
Czy lewica mobilizuje się do tej walki?
Mieliśmy do czynienia już z kilkoma akcjami strajkowymi lub manifestacjami, które świadczą o tym, że elekt co najwyżej jednej trzeciej elektoratu spotyka się z niechęcia przynajmniej 2/3 społeczeństwa. Problem polega na tym, że kierownictwa związków zawodowych nie umiały bądź nie chciały skutecznie organizować dotychczasowego oporu. Niektórzy twierdzą, ze fundusze Unii Europejskiej na rzecz dostojników partii europejskich i Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych i należących do niej krajowych związków zawodowych stanowią nową formę korupcji i tworzenia nowej formy warstwy „żółtych zdrajców klasy pracującej”, nowej „arystokracji robotniczej” podatnej na już dawno odkryty przez leninowców „kretynizm parlamentarny”. Teraz, na fali masowego niezadowolenia kolejarzy w wyniku nowego zapowiadanego prawa, które ma znieść wszystkie ich zdobycze od 1945 r., kierownictwa związków zawodowych musiały, chcąc nie chcąc, dojść do zgody i przyjąć nowa formę walki : trzymiesięczny strajk, który będzie zorganizowany na zasadzie dwudniowych strajków, po czym nastąpią trzy dni bez strajku, po czym znowu dwudniowe strajki itp., aż do czasu dokonania bilansu tej formy walki po trzech miesiącach. Terenowe organizacje związkowe głoszą hasła strajku generalnego z okupacją zakładów pracy oraz blokad kluczowych dla gospodarki funkcji, co jest znakiem, że cierpliwość świata pracy już dochodzi do kresu wytrzymałości.