Protestują, w różny sposób, od grudnia ubiegłego roku. Bez przełomu, a są coraz bardziej oburzeni i zdesperowani. Trzy tysiące pracowników prokuratur i sądów przeszło dziś przez centrum Warszawy, spod Ministerstwa Finansów pod gmach kancelarii premiera.
„Mateusz, wajchę przełóż” – apelowali do szefa rządu pracownicy prokuratur, asystenci sędziego, protokolanci i sekretarze sądowi. Domagali się podwyżek płac, podkreślając, jak odpowiedzialna i wymagająca staranności jest ich praca. Logicznym byłoby należyte jej wynagradzanie. Tymczasem asystentki i sekretarze zarabiają najczęściej ok. 2200 złotych netto. To i tak dużo w porównaniu z zarobkiem protokolantek i protokolantów, którym płaci się 1530 zł na rękę. W prokuraturach rejonowych, według danych zebranych przez związkowców, średni zarobek wynosi 1870 zł brutto, zaś w prokuraturach okręgowych – 2500 zł brutto.
– Pracownicy sądów, od wielu lat pomijani przy podwyżkach, a jednocześnie zasypywani ciągle nowymi obowiązkami, nowymi systemami informatycznymi, w końcu całkowicie przestali wyrabiać się z pracą – komentowała w ubiegłym roku dla Portalu Strajk Justyna Przybylska, przewodnicząca KNSZZ „Ad Rem”. – Sądy zaczęły z powodu niskich zarobków świecić pustymi etatami, a to dokładało już zatrudnionym kolejnych obciążeń.
Demonstrację organizował w pierwszej kolejności MOZ NSZZ „Solidarność” Pracowników Sądownictwa, przy współudziale Związku Zawodowego Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości RP w Warszawie, NSZZ Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości RP w Poznaniu i Niezależnego Związku Zawodowego Pracowników Sądów Rejonowych w Łodzi.
Jako że liczba obowiązków stale rośnie, płace nie rosną (w sądach apelacyjnych są zamrożone od dwóch lat), a chętnych do zatrudnienia się w sądzie czy prokuraturze brakuje, pracownicy domagają się podwyżek od 450 do 1000 zł. W grudniu protestowali, dbając o zdrowie na zwolnieniach lekarskich. W 2019 r. regularnie gromadzą się przed budynkami sądów ze swoimi transparentami podczas przysługującej im piętnastominutowej przerwy śniadaniowej. Obowiązujące przepisy nie dają im prawa do strajku.
Część uczestników dzisiejszej demonstracji była autentycznie rozgoryczona – pracują w swoich zawodach po kilkanaście lat, nigdy nie doczekali się znaczącej podwyżki, zawsze słyszeli, że państwo nie ma pieniędzy. Tymczasem z nowych obietnic PiS, w tym 500+ dla każdego dziecka, wynika, że fundusze jednak są – tyle, że nie dla pracowników.
Przyznać trzeba, że z tymi maskami to niezły pomysł był. Protest pracowników sądów i prokuratur w Warszawie, ul. Czackiego przed MinFin. Domagają się podwyżek, idą do kancelarii premiera @RMF24pl pic.twitter.com/ZQ3yknWE1O
— Paweł Balinowski (@PBalinowski) 5 marca 2019
Demonstranci zebrani w Warszawie poświęcili dzień wolny, bo obowiązujące przepisy nie dają im prawa do strajku. Mieli nadzieję, że premier osobiście się z nimi spotka. Na Morawieckim najwyraźniej jednak nie zrobił wrażenia tłum pracowników z całej Polski, m.in. Łodzi, Suwałk, Bydgoszczy, Szczecina, różnych miast na Śląsku, a także fakt, że pracowników sądów i prokuratur w specjalnie wydanych oświadczeniach wspierają również stowarzyszenia sędziowskie. Ani nawet statystyki przytaczane przez związkowców, którzy mówili o tym, że z powodu niskich wynagrodzeń 20 tys. wykwalifikowanych pracowników sądów i prokuratur w ciągu ostatnich czterech lat rzuciło to zajęcie.
– Dalsze ignorowanie postulatów znajdujących się w dramatycznej sytuacji finansowej pracowników sądów i prokuratur doprowadzi w niedługim czasie do paraliżu całego wymiaru sprawiedliwości – alarmuje Związek Zawodowy Prokuratorów i Pracowników Prokuratury RP.
Tymczasem Ministerstwo Sprawiedliwości przekonywało, że pracownicy w zasadzie nie mają powodów do niezadowolenia. – My w przeciwieństwie do poprzedników znacznie podnieśliśmy wynagrodzenia. Kilkukrotnie więcej wypłacamy na nagrody dla pracowników tego sektora – mówił PAP wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik. Można powiedzieć, że to typowa reakcja przedstawiciela „socjalnego” rządu PiS na protesty pracownicze.