O tym, że Stany Zjednoczone wspierają rozwój ukraińskiej demokracji, wiemy wszyscy. O tym, że ich uwadze, niestety, „ucieka” niezbyt dobrze rokujący demokracji rozkwit organizacji skrajnej prawicy, przekonujemy się stale.
Uwadze amerykańskich dobroczyńców Kijowa „uciekły” na przykład zapatrywania młodego i perspektywicznego polityka Ihora Huzia, który, jak chwali się na Facebooku, gości właśnie w Kongresie na zaproszenie Departamentu Stanu i sponsorowanego przez niego instytutu badawczego National Democratic Institute. Program pobytu jest wszechstronny: Huź, zasiadający w Radzie Najwyższej z ramienia Frontu Ludowego i jego koleżanka Ołena Sotnyk, deputowana Samopomocy, spotykają się z senatorami i kongresmenami obydwu wiodących amerykańskich partii, potem będą również rozmawiać z przedstawicielami najsłynniejszych mediów społecznościowych oraz Fundacji Wikimedia, opiekującej się edycjami Wikipedii w różnych językach. Cały pobyt finansują Amerykanie, co nie bez satysfakcji dodaje na koniec Huź. Oprócz Ukraińców z hojności przyjaciół zza oceanu korzystają również młodzi politycy z Serbii, Gruzji i Albanii.
Oznacza to, że Departament Stanu uznał za godnego zaufania partnera radykalnego w poglądach nacjonalistę. 35-letni Huź zaczynał bowiem swoje zaangażowanie polityczne od uczestnictwa w nacjonalistycznych towarzystwach sportowych i od Młodzieżowego Kongresu Nacjonalistycznego i przewodniczenia Kongresowi Ukraińskich Nacjonalistów w rodzinnym Łucku, mieście, gdzie organizacje nawiązujące do tradycji OUN od 1991 r. bez problemu pozyskują nowych adeptów. Tam też był radnym miejskim, a potem obwodowym. Kandydując, nie krył się nie tylko z szowinizmem w kwestiach narodowych (od 2007 r. organizował w Łucku festiwal muzyczny Bandersztat), ale i wzywał do przemocy wobec homoseksualistów. Nie przeszkodziło mu to (a może nawet pomogło?) w 2014 r. wejść do Rady Najwyższej Ukrainy z ramienia Frontu Ludowego, partii Arsenija Jaceniuka.
Gdy Huź rozmawia z parlamentarzystami USA, jego ideowi towarzysze nie próżnują: wczoraj zawiesili portret Stepana Bandery na ogrodzeniu polskiej ambasady przy ul. Jarosławiw Wał w Kijowie. Motywują ten gest „antyukraińskimi” wypowiedziami polskich polityków. Autorom prowokacyjnego gestu, członkom grupy Czarny Komitet, bardzo widać zależało na rozgłosie, bo swoją akcję nagrali i umieścili w sieci. Chyba dzięki temu nie usłyszeliśmy jeszcze, że to kolejna rosyjska prowokacja, tak jak było po wysadzeniu pomnika ofiar masakry w Hucie Pieniackiej i wandalizmie na budynku polskiego konsulatu we Lwowie, gdzie sprawcy zrobili swoje i uciekli.