Do wymyślonych przez Antoniego Macierewicza Wojsk Obrony Terytorialnej wcale nie ma kolejek chętnych. Akces do jednostek zgłaszają się głównie osoby bez pracy i te, które słabo zarabiają.
Ministerstwo Obrony Narodowej obiecało sobie zrekrutować 53 tys. ochotników. Taka liczba wymaga obniżenia standardów kwalifikacyjnych w stosunku do tego czym musi się charakteryzować kandydat na „prawdziwego” żołnierza.
Założenia są takie, że jednostki Wojsk Obrony Terytorialnej mają być w każdym powiecie. Gotowe do walki i działania w zagrożeniach kryzysowych. Osoby służące w nich otrzymają co najmniej 300 zł miesięcznie za samą gotowość i około 200 zł za ćwiczenia zaplanowane na jeden weekend w miesiącu.
Skusiło się na to niewiele osób. Głównie nieradzących sobie na rynku pracy.
– Wielkiej lawiny chętnych nie ma. Zgłosiło się około 100 kandydatów, z których większość to bezrobotni – twierdzi major Cezary Pązik z Wojskowej Komendy Uzupełnień w Oświęcimiu. Podobnie jest w innych regionach.
Eksperci krytykują zbyt łagodne kryteria przyjmowania do formacji. Uważają, że z niewykwalifikowanych osób wojsko nie będzie mieć korzyści.
Sama idea ochotniczego zaciągu i braku profesjonalnego przeszkolenia od miesięcy jest przedmiotem kpin ludzi związanych z wojskiem i obronnością. Uważają, za nonsensowne to, że w najbliższych latach wydamy na realizację pomysłu ministra Macierewicza, 3,6 mld złotych.