Site icon Portal informacyjny STRAJK

Dwa maje

fot. MW

Dla Moskwy 9 maja to wielkie święto. Jak i dla całej Rosji zresztą.  Kilkakrotnie bywałem tu tego dnia. Mniejsza o defilady, demonstracje militarnej potęgi, nie one tak naprawdę mówią o tym, czym dla Rosjan jest ta data. Żeby to pojąć, trzeba iść do Parku Gorkiego, gdzie zawsze zbierali się weterani tamtej krwawej wojny.

Byłem tam i teraz, po 6-letniej przerwie. Okazało się, że przyszedłem po to tylko, żeby zrozumieć, że od mojej ostatniej wizyty zmieniło się wszystko. A jednocześnie nie zmieniło się nic.

Tak było

fot. MW

W 2010 roku pisałem: „Po dwóch godzinach wiem, że wszystko, co widzę i słyszę tam, będzie obce i niezrozumiałe tutaj. A ja i moje relacje – niewiarygodne. Będę mówił w języku pojęć i obrazów obcych dla nas. Nie rozumiemy ich, choć na naszych ekranach i w eterze roi się od znawców Rosji (…)”.

I o weteranach: „A oni stoją, trzymając w rękach proporce albo zwykłe arkusze brystolu przybite do deszczułek. Na nich napis, jaka kompania, jaki pułk, jaka dywizja, armia i front. Znak rozpoznawczy, żeby podchodzili do nich towarzysze broni. Potem całą grupą idą w głąb parku, żeby usiąść, spoceni i zmordowani upałem (tu zawsze tego dnia jest upał), napić się wódki, śpiewać i płakać”.

W tym miejscu i tego dnia nawet człowieka, któremu  obcy jest ich sposób myślenia, dławiły łzy w gardle, kiedy widział, jak przed bramą do parku stali godzinami w wytartych marynarkach samotni starzy ludzie z kartonikami, wyczekująco patrząc w nadchodzący tłum, z którego do nich nie podchodził już nikt.

W 2010 oficjalne statystyki miasta Moskwa mówiły, że weteranów zostało już 91 tysięcy. Ilu z nich dożyło 2016? Garstka.

Wtedy, 6 lat temu, było ich jeszcze dużo. Mogłem pisać, co widziałem: że zrobieni są z twardego materiału, bo kiedy tańczyli pod melodie pieśni sprzed 65 lat, to nagłe młodnieli, wygładzały się im zmarszczki, odrastały zęby, gęstniały włosy i byli przez chwilę znowu młodzi. I znowu wydawało się im, że jest jak przed laty – on jest pięknym lejtnantem i ona – młodziutką sanitariuszką zaraz po średniej szkole i pospiesznym kursie pierwszej pomocy. Tańczyli, zapatrzeni w siebie i swoją przeszłość. Czasem nie chcieli tańczyć, jak ów wyprostowany starzec, który odmówił zapraszającej go kobiecie, przepraszającym gestem wznosząc do góry protezy dwóch rąk. I nikt w Polsce nie byłby w stanie zrozumieć, że stojąca obok mnie młoda dziewczyna odwraca się od tej sceny z twarzą zalaną łzami.

Wtedy jeszcze nie dawali się czasowi. Chodzili dziarsko, pili mocno, śpiewali głośno. I opowiadali. Ale niewiele o sobie, dużo o innych. Najczęściej o tych, co zostali na polach bitew. Czasem na zastawionych stołach stały zdjęcia tych, co nie doszli nie tylko do parku Gorkiego, ale nawet do Berlina. Wtedy jeszcze był sens pytać, kto to, ten oficerek z wystającymi kośćmi policzkowymi na zdjęciu w sepii? Powiedzieli, że Iskander Czumugajew, który wyzwalał Warszawę, więc to dla mnie powinno być interesujące, uważali. I ja pytałem, pełen głupiej chęci czytania im naszej historii, czy wiedzą, że zanim ruiny mojej stolicy wyzwolił Czumugajew, to tam przez tygodnie dogorywało powstanie. A tak, odpowiadali, było, widzieliśmy, nie zdążyliśmy.

„Teraz pewnie powinienem zmarszczyć brwi i organizować naprędce malutki procesik, w którym wydam wyrok na nieznanego mi Czumugajewa narodowości tatarskiej i jego żywych wciąż jeszcze kolegów, że oto wtedy nie poszli, nie wystrzelili, nie zrobili, nie wsparli idiotycznej decyzji wywołania powstania. Nie potrafię. Sami się bawcie w sędziów i prokuratorów. Ja się nie nadaję, zwłaszcza tutaj i tego dnia”.

Tak napisałem 6 lat temu. I pewnie dziś napisałbym to samo.

Tak jest

Dzisiejszy Park Gorkiego jest znów pełen ludzi, ale weteranów tych, których pamiętam sprzed lat, już nie ma. Są czepiający się jeszcze życia naprawdę starzy ludzie. Najczęściej korzystający z pomocy bliskich, kiedy trzeba wstać, podejść do stołu. Mają swoje medale, całe rzędy na marynarkach, wspomnienia i nieposłuszne ciała. Przy zastawionych stołach jak niegdyś stoją butelki wódki, które mało kogo z nich interesują, zdrowie już nie to. Jeżeli się spotykają, to tak jak ci dwaj oficerowie. Tego drugiego, Georgija Kostienkę podprowadza, trzymając pod ręce, rodzina. Kiedy siada naprzeciwko swojego towarzysza, nachylają się do siebie, podobni do kiwających się siwych czapli. Długo ustalają skąd się znają, walcząc z trudnymi spółgłoskami, które nie poddają się wymowie. Podchodzące do nich dzieci z kwiatkami, dukające pospieszne życzenia zdrowia i podziękowania za zwycięstwo sprzed 71 lat, ogarniają sztywniejącymi dłońmi niezgrabnie przytulając.

Wszystko się zmieniło przez te kilka lat. Nie ma już ani tamtych weteranów, ani tamtych wzruszeń, ani tamtych tłumów. Są pojedynczy starcy, reszta jest obecna na fotografiach, przymocowanych do kijków wetkniętych w ziemię. Oni pójdą na inną defiladę.

Byłbym zapomniał – jest jeszcze jedna fundamentalna różnica miedzy Parkiem Gorkiego wtedy i dzisiaj. Wtedy nie było wojny na Ukrainie i przyłączenia Krymu do Rosji, nie było sankcji i fatalnej opinii o Rosji w świecie. I chętnie bym zagadnął jednego czy drugiego weterana, może jego bliskich o te sprawy. Tylko, że to nic nie da. Mogę moje moralne wzmożenia prezentować do upojenia. Patrzą na mnie nie rozumiejąc. Krym? Był, jest i będzie rosyjski. Ukraina? Tam faszyści rządzą i prowadzą bratni naród ukraiński w przepaść. Naszych braci w Donbasie nie opuścimy w potrzebie. I koniec rozmowy.

Ja wiem, teraz jest czas na rozważania o ogłupionych przez propagandę Rosjanach, o brzydkim Putinie i powabach prawdziwej zachodniej demokracji. Nic z tego. To jest właśnie ta niemożność wzajemnego zrozumienia. Mówimy innymi językami, mamy inne mózgi, inaczej czujemy. Putin ma 84 proc. poparcia, ponad 80 proc. pytanych odpowiada, że będzie na niego głosowało na wyborach prezydenckich, a wśród nich zwolennicy pozaparlamentarnej opozycji, zajadłej i nienawistnej w stosunku do współczesnej formy rządów w Rosji.

6 lat temu też o tym pisałem: „Dyskusje o stalinizmie są tutaj niełatwe. Gala Osokina, 37-letnia kobieta, pokazuje papier, na którym dowództwo odpowiada jej rodzinie, że dziadek Czeburaszkin Iwan Fiedorowicz zaginął bez wieści. A drugi wrócił w 1945 r. ciężko chory po kontuzji od wybuchu miny. Przez rok codziennie o tej samej godzinie szlochał na cały głos, nigdy nie mówiąc dlaczego. Któregoś dnia przestał. Po tygodniu nie żył. Obaj byli ofiarami represji stalinowskich . Rozkułaczeni, co oznaczało pozbawienie domu, majątku i wyrzucenie na ulicę. Jeden z nich oglądał przed rokiem 1941 głodową śmierć swoich bliskich. Na front poszedł na ochotnika. W 1941 r.  gułagach siedziały prawie 2 miliony ludzi, zmarło 350 tysięcy. Ilu z żołnierzy Armii Czerwonej i ich bliskich otarło się o stalinowski terror, a mimo to walczyło? Odpowiedź, że za wszystkimi stało NKWD z karabinami maszynowymi, jest u nas powszechna, technicznie jednak mało realna”.

Cały ciężar tamtych emocji, wzruszeń i poczucia jedności z Parku Gorkiego przeniósł się na marsz Nieśmiertelnego Pułku. To przejście przez rosyjskie miasta potomków tych, który walczyli w tamtej wojnie i zginęli albo umarli. Idą więc całe rodziny z portretami swoich przodków. W Moskwie ludzka rzeka, półtora miliona ludzi, płynęła godzinami przez ulicę Twerską do Placu Czerwonego. Śpiewali tamte pieśni i wzruszali się całkiem współcześnie.

Jakiś nieszczęśnik, wieloletni były korespondent znanej gazety, próbował przekonać w polskim radiu słuchaczy, że 9 maja to demonstracja rosyjskiego militaryzmu. Głupiec. Oni wszyscy nienawidzą tamtej wojny. Ale odebrać jej sobie nie dadzą. To dla nich wojna w pełni sprawiedliwa, może jedyna w ich historii, kiedy wierzą, że nieśli wolność i ocalenie całym narodom. Jakby się świat nie starał przekonać ich, że groby ich bliskich rozsianych po całej Europie trzeba zrównać z ziemią, a pamięć zamienić we wstyd, niczego nie osiągnie. Bo nie ma rodziny rosyjskiej, o którą tamta wojna krwawo się nie otarła. I przez łzy są z nich dumni.

Kiedy szedłem obok ludzi rozchodzących się już po przejściu Nieśmiertelnego Pułku, ani przez chwilę nie miałem wrażenia, że połączeni są agresywnym poczuciem własnej siły. Pamięcią, jakąś dumą, tak. Powiedzieć im wszystkim, albo każdemu z osobna, że ich ojcowie, bracia i dziadowie nieśli na bagnetach zniewolenie? Próbujcie, ja nie mam ochoty.

Jasne, z łatwością znajdę rosyjskich polityków, działaczy i zwykłych ludzi, którzy przekonywać mnie będą, że Rosja jest wielka i nikt jej nie podskoczy, a czego nie dadzą, to weźmie sama. Znam ich, pamiętam sprzed lat, zawsze gdzieś byli. Ale nie oni dominują.

Opowiadam ostatni mój pobyt w Parku Gorkiego ze świadomością, że to i tak niczego nie zmieni w naszych głowach, zresztą nie mam takich ambicji. Nie tylko używamy innych pojęć i języków. Reagując na nieumiejętność porozumienia łatwo staczamy się w nienawiść. Z łatwością poddajemy się narracji, że Rosjanie to podludzie. Sami ją zresztą tworzymy. Następne pokolenia mogą to nam gorzko wypomnieć.

Exit mobile version