Turecka policja twierdzi, że udaremniła zamach terrorystyczny w samym sercu stolicy swojego kraju. Sprawcy mieli działać w imieniu Państwa Islamskiego.
Według oficjalnego komunikatu tureckiej policji do aresztu trafili 30 grudnia dwaj mężczyźni, którzy przybyli z Syrii w celu przeprowadzenia samobójczego ataku na tradycyjną imprezę noworoczną na placu Kizilay w Ankarze. Nie podano żadnych dalszych informacji o niedoszłych terrorystach.
Trudno ocenić wiarygodność doniesień. Z jednej strony można wyobrazić sobie sytuację, w której dwóch spośród tysięcy bojowników i sympatyków Państwa Islamskiego wpada na pomysł wysadzenia się w Turcji. Chociaż pod rządami Recepa Tayyipa Erdogana nad Bosforem umacnia się podlany islamskim sosem autorytaryzm, dla fanatyków z ISIS nawet taki system rządów może być za mało radykalny. Równie jednak dobrze wieść o dwójce dżihadystów może być zmyślona dla celów propagandowych. Turcji zależy przecież, by świat uważał ją nie za cichego protektora Państwa Islamskiego, a za czołowego uczestnika walki z nim.
Żadnych wątpliwości nie ma niestety, jeśli chodzi o politykę Ankary wobec Kurdów. Armia turecka oficjalnie podała, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni walki z „kurdyjskimi terrorystami” były szczególnie nasilone, a prezydent Erdogan zapowiada, że nadszedł czas na ostateczne zakończenie problemu kurdyjskich partyzantów. Walcząc z nimi wojsko nie przebiera w środkach i nie ogląda się na cywilne ofiary. 22 grudnia tureckie czołgi i artyleria ostrzelały zamieszkiwane w większości przez Kurdów miasta Cizre i Silopi. Z tradycyjnie kurdyjskich dzielnic Diyarbekiru uciekło już ponad 10 tys. osób.
[crp]