Naftowe eldorado w niewielkim kraju Zatoki Perskiej chwieje się w posadach. Wszystko przez dołujące od kilkudziesięciu miesięcy ceny ropy naftowej, które zmusiły kuwejckich szejków do racjonalizacji wydatków. Oczywiście, bogaci nie zamierzają zaciskać pasa, lecz szukają oszczędności w kieszeniach zwykłych pracowników.
Ponad 13 tysięcy osób zatrudnionych w kuwejckich rafineriach ogłosiło rozpoczęcie akcji strajkowej pod koniec ubiegłego tygodnia. Tym samym załoga naftowych przedsiębiorstw solidarnie odpowiadziała na apel związku zawodowego, ogłoszony w czwartek. Większość strajkujących to obywatele Kuwejtu, którzy przyzwyczajeni do stabilnych i wysokich płac, obecnie czują się zagrożeni.
Kuwait oil workers’ open-ended strike sees crude output plunge https://t.co/XxbYmBOlB3 #Kuwait pic.twitter.com/ORORrtgBSb
— AFP news agency (@AFP) April 17, 2016
Bunt jest reakcją na ogłoszenie przez władze obniżek wynagrodzeń dotyczących ponad 200 tysięcy pracowników sektora wydobycia i przetwarzania „czarnego złota”. Związkowcy ostrzegają również przez rządowymi planami prywatyzacji części naftowych spółek. Obecnie prawie wszystkie znajdują się w rękach państwa.
Nastroje wśród protestujących są buntownicze, choć jak dotąd nie zanotowano żadnych walk z siłami porządkowymi. Część uczestników strajku zgromadziła się przez siedzibą Kuwejckiej Kompanii Naftowej w mieście Al Ahmadi. Władze skierowały tam Gwardię Narodową, aby ta chroniła wejścia. Pod budynkiem odbywają się wiece, na których liderzy związkowcy apelują o pozostawienie pensji pracowników na dotychczasowym poziomie i zachowanie obecnej struktury własności w publicznych przedsiębiorstwach.
Strajk spowodował drastyczne obniżenie poziomu wydobycia ropy. Dotychczas Kuwejt wydobywał około 3 mln baryłek dziennie. W wyniku protestu wskaźnik ten spadł do zaledwie 1,1 mln. Lokalne władze zapewniają jednak, że państwo poradzi sobie z wypełnieniem zobowiązań dostarczenia określonej ilości surowca do swoich partnerów handlowych.