Site icon Portal informacyjny STRAJK

Era zachwianych standardów

facebook.com/Marsz Niepodległości

Fakt, że 11 listopada nikogo nie aresztowano, nie podpalono żadnego wozu transmisyjnego, ambasady ani instalacji artystycznej; nie wszczęto wielogodzinnych walk z policją i nie trzeba było uruchamiać armatek wodnych stał się w tym roku, jak to piszą media brukowe, „łamiącą wiadomością”.

Jedenasty listopada. Dzień, w którym większość warszawianek i warszawiaków niechętnie wychodzi z domu. Dzień, w którym panuje w mieście komunikacyjny paraliż. Dzień, który większości od jakiegoś czasu kojarzy się głównie z zamieszkami, zniszczeniami i falą brunatnej przemocy. Do wczoraj. Nacjonaliści mogą odnotować sukces. Udało im się przejść kilka kilometrów bez ranienia policjantów i wywoływania wielotysięcznych strat pokrywanych rokrocznie przez podatników. Nie to jest jednak niepokojące – dużo bardziej przerażający jest dyskurs wokół tego „sukcesu” budowany.

We właściwie wszystkich mediach wydarzeniem dnia stał się fakt, że Marsz Niepodległości przeszedł bez zamieszek. Słowem klucz we wszystkich relacjach stał się „spokój”. Prezenterzy mówili o poruszającym morzu biało-czerwonych flag, sukcesie organizacyjnym i ewolucji Marszu. Zniszczony samochód TVP i pobity dziennikarz arabskiego pochodzenia, race i butelki rzucane w samochody jadące Wisłostradą, zniszczony pomnik w Parku Skaryszewskim, pijaństwo i agresja uczestników demonstracji nikną w pozytywnym przekazie – nikogo w końcu nie aresztowano. Media od prawa do (centro)lewa traktują nacjonalistów z niezwykłym pobłażaniem, wskazując na ich młodość i siłę, ale także brak doświadczenia w politycznej rozgrywce. Gdy gratuluje się organizatorom Marszu spokojnego przebiegu, bagatelizuje się już hasła, które są na nim skandowane. Bagatelizuje się coraz radykalniejsze slogany, wzywające do nienawiści na tle etnicznym („jebać Żydów”, „jebać Araba, bo kozę to nie wypada”), bezpośredniej przemocy („raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”) czy nawet fizycznej eksterminacji wrogów politycznych („śmierć wrogom ojczyzny”). Bagatelizuje się fakt, że na największej od lat demonstracji w Warszawie przemawiają działacze otwarcie faszystowskich organizacji takich jak Nordisk Ungdom, czy Forza Nuova, której delegacja odwiedziła polski Sejm. To wszystko jest bez znaczenia, gdy popatrzy się przecież na „piękne morze biało-czerwonych flag”. Po raz kolejny symbolika przysłoniła retorykę, a emocje z nią związane uniemożliwiły trzeźwy osąd.

Zupełnie odwrotnie sytuacja ma się w przypadku lewicy. Od kilku lat grupy i koalicje organizujące demonstracje antyfaszystowskie, feministyczne, czy związkowe muszą stosować do jakiegoś stopnia autocenzurę, bo media tylko czekają, żeby znaleźć na nich „kontrowersyjne” symbole, proste analogie do „czerwonych” czasów, czy inne „haki”. W odpowiedzi na zarzuty dotyczące agresji skrajnej prawicy, jak bumerang wraca słynna sprawa „niemieckiej antify” (jeden znaleziony kastet na 90 aresztowanych osób – ciekawe, jak ta proporcja wyglądałaby, gdyby przeszukać tyle samo losowych uczestników Marszu) sprzed czterech lat. Argumentem pojawiającym się w kontrze do działań na rzecz prawa do aborcji są czasy hitlerowskiej okupacji, a gdy mówi się o walce klas i oporze w miejscu pracy, trzeba uważać by nie uplasować się zbyt blisko czerwonego totalitaryzmu. Mimo, że lewica sukcesywnie pozbywa się w Polsce swojej tożsamości i radykalizmu na rzecz poprawnego medialnego odbioru, nikt nie traktuje jej z równym choćby pobłażaniem podobnym nacjonalistom. Jest traktowana jak niebezpieczny radykalizm nawet w swoich najmniej radykalnych przejawach – począwszy od teorii płci kulturowej, na propozycjach bardziej progresywnej polityki podatkowej skończywszy.

Jeżeli kiedyś, analizując przekaz medialny, można było doszukiwać się prób budowania (od zawsze absolutnie fałszywej) symetrii między radykalną lewicą a skrajną prawicą, to dzisiejszy obraz serwowany nam przez media nie pozostawia już złudzeń – tej symetrii nie ma. Narodowcy maszerujący przez trzy godziny bez zamieszek pokazali swoją dojrzałość polityczną. To nie rosnący w siłę nacjonalizm nawołujący coraz głośniej do nienawiści a polska radykalna lewica jest poważniejszym zagrożeniem dla demokratycznego ładu, gdy wynosi na sztandary hasła o społecznej solidarności, pracowniczym oporze i równouprawnieniu. Tak widocznego zachwiania standardów moralnej oceny ruchów społecznych nie było w mainstreamowych mediach od dawna.

Jeżeli przyzwyczaja się nas do myślenia, że przemarsz nacjonalistów przez miasto, który nie kończy się jego kompletną demolką to sukces i nadzieja dla rozwoju demokracji, być może jest to jeden z ostatnich momentów, gdy możemy ostro wyartykułować nasze interesy. W przeciwnym wypadku, zostaniemy ostatnimi ekstremist(k)ami w „normalnej” Polsce.

Exit mobile version