To już ma moc oficjalnego postępowania: prokuratorzy federalni skierowali do sądu w Arizonie dokumenty i wnioski, mające udowodnić tezę, że celem tłumu, który 6 stycznia wdarł się do gmachu Kapitolu, miało być schwytanie i zamordowanie polityków amerykańskich.
Jednym z tych, którym grozić miało śmiertelne niebezpieczeństwo miał być wiceprezydent Mike Pence. Jak pisał wczoraj Portal Strajk, Jacob Chansley (jeden z protestujących w futrzanej czapie z rogami) zostawił na biurku wiceprezydenta karteczkę z napisem „To tylko kwestia czasu, sprawiedliwość nadchodzi”. Teraz, gdy prokuratorzy wystąpili o przedłużenie mu aresztu, treść napisu może zostać przedstawiona przez prokuratorów jako groźba.
Innymi dowodami na krwiożercze zamiary tłumu ma być fakt, iż część z demonstrujących („co najmniej trzech” – protest przed Kapitolem liczył kilkanaście tysięcy ludzi) miała ze sobą broń i część krzyczała o powieszeniu wiceprezydenta. Dwie czołowe gazety, związane z Demokratami: „Washington Post” i „New York Times” nakręcają atmosferę pisząc, że Pence’a od spotkania z tłumem dzieliły tylko sekundy. Jeden z protestujących miał wygłaszać groźby karalne pod adresem Nancy Pelosi, a przyjechał pod Kapitol „samochodem pełnym broni i amunicji”, pisze portal wp.pl.
Wszystko to wskazuje na to, że jest silna chęć nowej władzy związanej z nowym prezydentem – Joe Bidenem, by przedstawić zwolenników Donalda Trumpa jako groźnych i nieodpowiedzialnych ludzi, którzy chcieli wywołać w USA nieledwie wojnę domową. To ostatecznie miałoby pogrążyć Trumpa jako ewentualnego konkurenta elit politycznych USA w przyszłości.